Trasę tegorocznego Rajdu Koleżeńskiego-Kapeluszowego ustalono szlakiem ścieżki za żółtymi znakami z Krasnobrodu do Szuru – „Galerii Szur” i powrotnie zielonym szlakiem Szur – Krasnobród. Przewodnicy i ich goście w (kapeluszach oczywiście) zameldowali się o godz. 10-tej przed budynkiem Informacji Turystycznej w Krasnobrodzie.
Przywitała nas Prezes Koła Przewodników z Zamościa, Maria Rzeźniak. Organizatorka rajdu, przewodnik na trasie i Gospodarz w „Galerii Szur”. Dotarła do nas pieszo wyruszając rano z Szuru. Otrzymaliśmy tego dnia dodatkowe zadanie na trasie: opracowanie zarysu kolejnej edycji promocji galerii, a jednocześnie niecodziennej formy wędrówki – zabawy turystycznej „QUEST” podobnej do pierwszej z nich.: http://www.galeriaszur.pl/Pict…../QUEST.pdf. Naszym zadaniem było poprowadzenie kolejnych, potencjalnych gości „Galerii Szur” trasą przez Borki. Mieliśmy z tym zadaniem wiele radości i śmiechu. Jakie będą tego efekty po opracowaniu przez Marię zobaczymy z pewnością wkrótce na stronie.
Marysia rozpoczęła od zaprowadzenia naszych Gości do krasnobrodzkiego Sanktuarium, opowiadając jego historię. Treść tablicy epitafijnej nad kruchtą przybudowaną do kościoła w XVIII w. była przedmiotem naszych pierwszych zmagań z „Questem”. Dalej powiodła nas sznureczkiem do krzyża przydrożnego, uszkodzonego (podczas ostatniej wojny) wybuchem zaminowanego nieopodal mostu. Odcinek trasy przy drodze, w kierunku Tomaszowa Lubelskiego pokonaliśmy sprawnie, by tuż za ostatnimi zabudowaniami skręcić wreszcie w dukt leśny, prowadzący ku wsi Borki. Dzień był parny, więc z przyjemnością korzystaliśmy z cienia, leśnych, orzeźwiających malin i plączących się nam pod nogami prawdziwków.
Borki to niezwykle malownicza wioska, zatopiona w lasach Krasnobrodzkiego Parku Krajobrazowego, którą upatrzyli sobie ludzie umykający od natłoku cywilizacji. Turyści mają także możliwość znalezienia tutaj miejsca na odpoczynek. Na krańcu wsi odpoczywamy pod sędziwą sosną otulającą malutką kapliczkę, wzniesiona tutaj z ganeczku jednej z chat. Stoi na rozstaju dróg i daje odpoczynek duszy i ciału mieszkańcom i wędrowcom. Zachwyca nas zachowana drewniana architektura starych, wiejskich chat.
Ponownie droga przez las. Sosnowy aż do obniżenia w wąwóz i jodłowy na wierzchowinie, której mikroklimat karmi tutejsze drzewa. Maria opowiada o tym miejscu z pasją. Czujemy chłód i przyjemną wilgoć. Piach pod stopami nie jest tu suchy jak na obniżeniu a zapach specyficzny lasu niepowtarzalny. Jodła to wskaźnik czystości powietrza, niezwykle wrażliwa na wszelkie zanieczyszczenia. To miejsce jest jednocześnie siedliskiem niezwykle cennych gatunków glacjalnych: zimoziołu północnego i zachodnio-karpackiej przytuliny okrągłolistnej. Wśród drzewostanu tej okolicy spotkamy także dwa rzadkie gatunki paproci: podrzeń żebrowiec i narecznicę górską.
Dalej znaki prowadziły nas stopniowo pod górkę doprowadzając do wspaniałego punktu widokowego. Warto się tutaj zatrzymać na chwilkę i naładować akumulatory panoramą roztoczańskich wzgórz. Kamienistym traktem schodziliśmy w dół zatapiając się z polany ponownie w las. Na jego krańcu powitał nas „strach”. Jesteśmy w Szurze. „Strachy”, te polne to wizytówka Szuru i malarskiej galerii. Warto pochodzić po wsi zatrzymać się przy krzyżach i kapliczkach odnawianych nie tak dawno i poczuć w sobie to wyciszenie, po które tu przyszliśmy. Przed drogowskazem do „Galerii Szur” spotykamy kolejnych uczestników rajdu, którzy rowerami poprzez Zielone dotarli tu z Tomaszowa Lubelskiego.
„Galeria Szur” otwartymi odrzwiami witała swoich gości. Właśnie odbywały się warsztaty dla młodych twórców i dzieci łamały sobie głowę nad odczytaniem zagadkowych zadań i przełożeniem ich na produkt twórczy. Potem dumnie pozowały przy swoich pracach artystycznych, a koślawa jabłoń w sadzie chętnie użyczała im sceny. Gospodyni, jak nakazuje dobry polski zwyczaj, zastawiła stoły jadłem i napitkiem. Wszystko z kuchni regionalnej, wykonane własnoręcznie. Z dumą prezentowała swój sposób na gryczaka roztoczańskiego, przekornie nazywając go „golasem”, chociaż pławił się na talerzach w smakowitym sosie grzybowym. Poprzedzała go „zielona zupa” z grzaneczkami, a akcentowały ciasta z rodzimymi wiśniami i jagodami, że o janowskim jaglaku o niebiańskim smaku nie wspomnieć. Orzeźwiająca mięta z ogrodu Marii, z miejscową wodą, lodem i cytryną, serwowana w dzbanku, który Jej córka wykonała jako swoją pracę dyplomową, była największym „hiciorem” spotkania. Nie przebiły jej nawet lody z malinami i czernicami, zakrapiane malibu
Wartko płynęły rozmowy, stoły co chwile trzęsły się od śmiechu . Goście słuchali historii o początkach galerii i jej Gospodarzach. Godziny mijały ale nikt nie miał ochoty opuszczać gościnnej galerii. Tradycyjnie, jak co roku, odwiedził rajdowiczów niezawodny i serdecznie witany przez wszystkich Marcin Kiecana wraz synem. Wraz z przewodnikami kultywują w ten sposób pamięć Ojca i Dziadka, Włodzimierza Kiecany, który był przed wieloma laty prekursorem, organizatorem i gospodarzem tych przewodnicko-turystycznych spotkań i rajdów.
Kiedy goście zostali nakarmieni, Maria zapraszała do galerii artystów. Pasja z jaką opowiada o obrazach Męża, pracach i dokonaniach swoich Dzieci udzielała się wszystkim i Maria musiała długo wykładać nam sztukę, z którą obcowaliśmy w pracowni. Opowiadała:
Tematy podejmowane przez Marka ulegają ciągłej zmianie, ale zawsze nawiązują do sytuacji którą przeżywa. Pejzaż malowany był nawet wtedy, gdy z trójką małych dzieci wyruszaliśmy maluchem w plener. Ja dbałam o to aby zabrać drobny prowiant, a Marek blejtram, farby, lub blok akwarelowy. Obrazy te to tak jak pamiętnik z podróży. W pracowni powstawały inne (pracownia to mieszkanie w bloku na Ciepłej – 46 metrów kwadratowych). Tuż po studiach było odniesienie do podróży, a raczej dojeżdżania do pracy: koleją, autobusem PKS. Doskonale została uchwycona atmosfera lat siedemdziesiątych i młodego pełnego ambicji oraz planów artysty.
W okresie stanu wojennego na obrazach pojawił się motyw strachu. Ten był bezimienny i wszechogarniający. Powstał cały cykl i z perspektywy widać jaki ładunek emocjonalny został w ten cykl włożony, gdzie należało szukać oparcia. Dzisiaj bardzo cenię sobie to malarstwo. Strachy stanu wojennego w naturalny sposób przeszły w „Strachy Roztoczańskie’, które do dzisiaj są wiernymi towarzyszami . Był to czas szukania miejsca na ziemi i większej przestrzeni. Wieś Szur wydawała nam się idealna i tak zostało. Jesteśmy tutaj od 27 lat. „Strachy” nam towarzyszą, obrazy powstają w plenerze i pracowni.
Niektóre z obrazów powstają wyprzedzając jakby zdarzenia jakie mają nastąpić. Może to wydawać się dziwne, ale jak Marek podejmował temat „Krzyża na Księżej Górze” to wydawało się, że należy podejść do tematu na zasadzie znaku artystycznego i troski o to, aby nie zbanalizować tematu. Finałem tej pracy była wystawa prezentowana w 2009 roku w Muzeum Archidiecezjalnym Karola Wojtyły w Krakowie. Nikt wtedy nie przepuszczał, że będzie rok 2010 z wielką katastrofą i walka o krzyż na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.
Podobnie było z następnym cyklem „Koniec Wielkiej Armii” którego osobiście nie lubiłam, a który wywoływał jak najgorsze przypuszczenia i skojarzenia. Niepokój wynikający z obrazów był i jest ciągły. Ostatni cykl „Ogrody” wnosi sporo radości, więc jestem jak najlepszych myśli, chociaż mam swoje przemyślenia, ale za wcześnie, aby o tym mówić.
Agnieszka, podobnie jak Marek, zapisuje zwoje obrazy w formie pamiętnika lub emocji, ale robi to zupełnie inaczej. Fantastyczne jest to, że chociaż podejmują podobne tematy to ich przedstawienie jest zupełnie inne. Cieszy mnie to, że Agnieszka nie kopiuje i nie naśladuje ojca, tylko poszukuje własnych środków wyrazu i interpretacji.
W galerii znajdują się również akwarele Ryszarda, brata Marka, który umie wykorzystać walory akwareli do swoich pejzaży. Dzięki tej różnorodności malarskiej poznajemy osobowości artystów, a dla zwiedzających jest to pewne zaskoczenie, że w tej niewielkiej przestrzeni mogą obcować ze sztuką w najlepszym tego słowa wydaniu. Dopełnieniem jest pejzaż za oknem, instalacje artystyczne , fotografie z akcji grupy artystycznej ŁUHUU (należą do niej Agnieszka i Natalia oraz koleżanki Kaja i Katarzyna) .
Potem, Marysia szerokim gestem życzliwości zapraszała Gości do domu. Stuletnie deski ganeczku uginały się pod starą skrzynią posagową, pozyskaną, jak to drzewiej bywało, handlem wymiennym, za upatrzone przez poprzedniego właściciela obrazy Marka Rzeźniaka. Wyrabiano dawniej takie skrzynie w Krasnobrodzie. Pokazuje nam koło młyńskie, na którym sama miele mąkę na podpłomyki wypiekane na blasze i darowany niedawno nie komplety warsztat tkacki Ściany ganeczku kryją pamiątki prac i dokonań artystycznych Gospodarzy i Rodziny (podobnie jak całe wnętrze galerii i domu) . Na starej komodzie kotka ukryła za stosem książek swoje dopiero co na świat przyszłe kocięta. Kuchnia z fajerkami, która nas nakarmiła i ściany pełne obrazów w kolorach tworzą niepowtarzalny klimat miejsca.
Smutno kiedy trzeba wyruszyć w drogę powrotną. Wiemy jednak, że tu powrócimy. Maria odprowadziła swoich gości aż do „Czerwonej Figury” z okresu Powstania Styczniowego, do głównego traktu, który biegnie z Krasnobrodu w kierunku Łuszczacza, Wapielni. Nie za długo wchodzimy w przedmieścia miasteczka. Kierując się ulicą Lelewela mijamy Zespół Szkół i skręcamy w uliczkę prowadzącą w kierunku cmentarza. Doprowadza nas w końcu do mety rajdu, a tym samym początku naszej wędrówki. Uśpione Sanktuarium Maryjne żegnamy do kolejnego rajdowego spotkania z Ziemią Krasnobrodzką. Do zobaczenia za rok.
zdjęcia: evel
tekst: Maria Rzeźniak i Ewa Lisiecka