Egzotyczna Europa – w 100. rocznicę śmierci Józefa Brandta

Egzotyczna Europa. Kraj urodzenia na płótnach polskich monachijczyków”  to nazwa wystawy, która będzie gościć w zamojskim „Arsenale” w dniach od 10 listopada 2015 r.  do 31 marca 2016 roku. Ta niecodzienna wystawa, objęta honorowym patronatem Prezydenta Miasta Zamościa Andrzeja Wnuka, została otwarta 10 b.m. przez dyrektora Muzeum Zamojskiego, Andrzeja Urbańskiego. Z uwagi na wyjątkowość i doniosłość wystawy prezentujemy poniżej reportaż z jej otwarcia.

Tytułem wstępu warto nadmienić, że wystawa od kwietnia do października tego roku była prezentowana przez Muzeum Okręgowe w Suwałkach z okazji 100. lecia śmierci Alfreda Wierusza-Kowalskiego, urodzonego w Suwałkach. Zanim wystawa trafiła do Zamościa obejrzało ją 7 tysięcy osób.  Na wystawie w Suwałkach prezentowano 120 obrazów (wśród nich unikaty), 60 malarzy tzw.  „szkoły monachijskiej”.

EE

Andrzej Urbański: Sala odrestaurowanego „Arsenału” daje doskonałą możliwość prezentowania różnorodnych wystaw, w tym wystaw sztuki. W zamierzeniach przeznaczona była do prezentacji wystaw historycznych o charakterze militarnym, bo taki jest charakter tego budynku. Nawiązując jednak do wystaw, które były tu prezentowane przed rewitalizacją „Arsenału”, pokusiliśmy się o przygotowanie, wielkiej, wręcz monumentalnej wystawy „Egzotyczna Europa”, prezentującej prace uczniów tzw. szkoły monachijskiej.

Dlaczego ta wystawa zagościła w Zamościu? Józef Brandt, jeden z czołowych przedstawicieli malarzy monachijskich, urodził się w nieodległym od Zamościa Szczebrzeszynie. Przez wiele lat to właśnie on m.in. kształtował w Monachium tę szkołę, a uczęszczali do niej i doskonalili swój warsztat wielcy mistrzowie tamtego okresu. W salach Arsenału, jeszcze przed rewitalizacją, były również prezentowane wystawy poświęcone sztuce, m.in. 10 lat temu wystawa „Od Jana do Jana”, prezentująca zbiory Biblioteki Narodowej; wystawa dość specyficzna „Lata 20 – lata 30”; a przed samym rozpoczęciem rewitalizacji budynku, prezentowaliśmy wystawę przygotowaną wspólnie z Polskim Związkiem Łowieckim, z okazji 90 rocznicy powstania Związku.

Tak się szczęśliwie składa, że do organizacji tej wystawy, którą dzisiaj otwieramy, przyczyniło się bardzo wiele osób. Honorowy patronat nad przygotowaniem tej wystawy objął prezydent Zamościa, Pan Andrzej Wnuk, reprezentowany dzisiaj przez Panią Małgorzatę Bzówkę, dyrektora Wydziału Kultury i Sportu. Jest nam niezmiernie miło, że stawili się radni  naszego miasta, z przewodniczącym Rady Miasta, Panem Janem Wojciechem Matwiejczukiem. Reprezentowana jest także na spotkaniu Rada naszego Muzeum Zamojskiego z v-ce przewodniczącym Rady, Panem Bogdanem Szyszką. Nie byłoby możliwe przygotowanie i otwarcie tej wystawy, bez życzliwości bardzo wielu osób.  Tak się składa, że udało nam się przekonać  do wypożyczenia zbiorów do Zamościa, dyrektorów wielu polskich Muzeów Narodowych: w Warszawie; Krakowie; Poznaniu; Wrocławiu; Muzeum Okręgowego w Lesznie; Muzeum Śląskiego w Katowicach, czy Muzeów Okręgowych w Toruniu, Tarnowie oraz Muzeum im. Jacka Malczewskiego w Radomiu. Wystawa prezentuje także zbiory bliskiego nam Muzeum Lubelskiego. W tym miejscu witamy Panią v-ce dyrektor Jolantę Żuk-Orysiak, która przybyła do Zamościa ze swoim Mężem.  Na wystawie prezentujemy także obraz Józefa Brandta z naszego, Muzeum Zamojskiego.

W znacznej mierze część ekspozycji poświęcona jest właśnie sylwetce Józefa Brandta. W tym roku przypada 100. rocznica jego śmierci, stąd znaczna część wystawy, bo aż 23 prace są właśnie jego autorstwa.  Te prace wypożyczyliśmy z Muzeum im. Jacka Malczewskiego. Przy okazji chciałem więc przekazać serdeczne ukłony, nieobecnemu dyrektorowi muzeum, Adamowi Zielezińskiemu. Na otwarcie wystawy przybyli natomiast inni dyrektorzy, Pani Anna Fic-Lazor i Małgorzata Mazurkiewicz, reprezentujące Muzeum w Kozłówce, serdecznie witamy. Słowa powitania kieruję także do dyrektora Muzeum Krajoznawczego w Łucku, Pana Anatola Syluka. Nie byłaby możliwa realizacja tej wystawy bez życzliwości dyrektora Muzeum  Okręgowego w Suwałkach, Pana Jerzego Brzozowskiego, który utorował nam drogę do tych muzeów, które wypożyczyły swoje zbiory. Dyrektor Brzozowski wspólnie z Panią Elizą Ptaszyńską przygotowali tę wystawę w Suwałkach. Nieobecnemu Jerzemu Brzozowskiemu, mojemu młodszemu koledze ze studiów, tak zaocznie aż do dalekich Suwałk składam serdeczne podziękowania.

Prezentowaną wystawę przygotowaliśmy w gronie osób pracujących w Muzeum Zamojskim. Nad stroną organizacyjną i logistyczną czuwała Pani Ania Cichosz. Nad stroną merytoryczną i aranżacją tej wystawy pracował Pan dr Piotr Kondraciuk. Podziękowania także dla Pana Henryka Szkutnika, który dokumentuje wystawę, a jego zmysł artystyczny, jako artysty-plastyka, był nam tutaj przy aranżacji tej wystawy bardzo przydatny. Więcej o wystawie opowie później Pan dr Piotr Kondraciuk.

Małgorzata Bzówka: na sali jest zapewne wiele osób, które są bardziej kompetentne, żeby oceniać „Egzotyczną Europę” pod względem sztuki, malarstwa i tego co tu Państwu prezentujemy. Bardzo się cieszę, że Państwo zaszczyciliście nas swoją obecnością. Witam wszystkich Gości, którzy przybyli do Zamościa aby obejrzeć wystawę. Mam nadzieję, że będzie dostarczała wiele radości i satysfakcji z tego co tu obejrzymy. Miałam swoje małe skojarzenie kiedy ją zobaczyłam. Polska, to właśnie Egzotyczna Europa. W momencie, kiedy w Europie zaczyna rozwijać się przemysł, kiedy powstają społeczności miejskie, kiedy gdzieś tam zaczynają się budować huty, zakłady przemysłowe, u nas dwie ścieżki: walka o niepodległość i taka lekka nuta tęsknoty, zadumania nad szlachtą, wojskiem, historią. Tym wszystkim, którzy będą wystawę oglądać życzę przyjemnych chwil obcowania z prawdziwą sztuką. Bardzo się cieszę, że taka wystawa zaistniała. Dziękuję dyrektorze.

Andrzej Urbański:  Szanowni Państwo nie mogę przy powitaniach pominąć naszych zamojskich przewodników, którzy, mam nadzieję, zachęcą wielką rzeszę zwiedzających do odwiedzenia tej wystawy. Wystawa czynna będzie do końca marca przyszłego roku i mam nadzieję, że obejrzy ją wiele osób. Dodam, że dotychczas nasze Muzeum Fortyfikacji i Broni, w tych trzech obiektach, odwiedziło (do dnia dzisiejszego) ponad 46 tysięcy zwiedzających.  To duża liczba i myślę, że świadczy o tym, że rewitalizacja „Arsenału”, budowa tego nowego Pawilonu wystawienniczego i rewitalizacja „Prochowni” była zadaniem trafionym i celowym i dzięki m.in. tej wystawie przekroczymy (miejmy nadzieję) w tym roku magiczną cyfrę 50 tysięcy zwiedzających. Myślę, że ta wystawa ze względu na swoją rangę, także się do tego przyczyni. Szanowni Państwo, poprosiliśmy także naszych artystów, Panów Piotra i Krzysztofa Stopów o ilustrację muzyczną wystawy i zapraszamy do wysłuchania kilku utworów w ich wykonaniu.

12 11

Chciałem także poinformować przy okazji otwarcia wystawy, a zatrzymałem sobie tę informację i podziękowania, jak również słowa powitania, dla szczególnego Gościa wieczoru w naszym zamojskim „Arsenale”, dla Pana dyrektora Oddziału IPN w Lublinie, Jacka Weltera.  Przybył do Zamościa z Panią Agnieszką Jaczyńską. Informacja, o której wspomniałem dotyczy tego, że  właśnie podpisaliśmy umowę o powołaniu przy Muzeum Fortyfikacji i Broni w „Arsenale” – „Przystanku Historia”. Będzie się on zajmował organizacją wystaw, działalnością edukacyjną, czyli tym, czym zajmowaliśmy się wspólnie z lubelskim IPN do tej pory, ale nieco w szerszym zakresie. Ta współpraca, dotychczas tak doskonale się układająca, mam nadzieję, będzie jeszcze lepsza w przyszłości dzięki podpisaniu w dniu dzisiejszym tejże umowy. Jeszcze raz dziękujemy dyrektorze. Liczymy na dalszą, owocną współpracę. Szanowni Państwo, zadbaliśmy o to, żeby było dla ducha, ale także i dla ciała. Dziękujemy Restauracji Muzealnej i Pani Magdzie Kubinie, która przygotowała nam tutaj skromny poczęstunek. Proszę doktora Piotra Kondraciuka, mojego zastępcę, który czuwał nad merytoryczną stroną tej wystawy, o kilka słów.

Piotr Kondraciuk:  Szanowni Państwo, zastanawiałem się jak opowiedzieć o tej wystawie, która jest wielka, wyjątkowa, która niesie tyle wartości. Muzyka, doskonale wprowadziła w klimat wystawy, pokazała nam nostalgię, tęsknotę za krajem dalekim, utraconym, tęsknotę za bezkresem, przestrzenią, za bezdrożami. Tu w Polsce, gdzie kończyła się Europa, nie było dróg, były bezdroża.  Obawiano się zapuszczać w te tereny. Tu zaczynały się ścieżki którymi obawiano się podróżować. Zaczynała się egzotyka, coś niebywałego. Termin „Egzotyczna Europa” znalazł się właśnie w tytule wystawy przygotowanej w Suwałkach, który przejęliśmy, wzbogacając wystawę o twórczość Józefa Brandta. Właśnie Brandt się nasuwa ze swoją twórczością, kiedy mówimy o bezdrożach i ścieżkach, dlatego, że Brandt miał zostać inżynierem budowy dróg i mostów. Tak sobie umyślił jego chrzestny ojciec, hrabia Andrzej Zamoyski, który w tym czasie zajmował się reformą majątku w Szczebrzeszynie i w Klemensowie i zamierzał sobie wykształcić tego przyszłego inżyniera. Brandtowi było jednak chyba nie po drodze z tą budową dróg i mostów. Wolał te bezdroża pozostawiać na swoich płótnach i tak te płótna kształtować. Był zauroczony Kresami, tą tematyką, odległą i pustą przestrzenią. To pozostało w jego sercu. Zanim jednak o Brandtcie, o tych wszystkich monachijczykach, kilka słów na temat Monachium.

Cóż to było – akademia monachijska – środowisko monachijskie – szkoła monachijska? Tak to się określa w literaturze, tak to przeszło do literatury, chociaż jest to w zasadzie dosyć niespójne środowisko, dosyć różnorodne, szerokie, wielowątkowe. Tak, jak ta wystawa, którą Państwo widzicie. Trudno powiedzieć dokładnie, czy też sklasyfikować, które to są prace monachijskie. Monachium kojarzy się z Brandtem, z końmi, ze stepami, z tą właśnie tematyką tego głównego nurtu. Tak się nam kojarzyć powinno, bo to był główny nurt Akademii Monachijskiej, oficjalny, który Ludwik Bawarski bardzo mocno promował i którym się opiekował. Monachium jednak to nie tylko ten nurt oficjalny, to także ta drobna twórczość na potrzeby mieszczaństwa, która się przy tej szkole monachijskiej też bardzo dobrze znalazła i która też tutaj na tej ekspozycji jest bardzo mocno widoczna i która w pewnym momencie stała się jakby takim nurtem bardziej wiodącym niż ten główny nurt Akademii Monachijskiej.

Czym było Monachium w tym czasie? Akademia Sztuk Pięknych w Monachium powstała w 1808, ale tak naprawdę zaczęła się rozwijać  dopiero w czasie, kiedy Ludwik Bawarski założył galerię, kiedy powstała gliptoteka, stara pinakoteka, nowa pinakoteka, Staatsgalerie, kiedy właściwie stworzono warsztat dla malarzy, gdzie oni mogli się odnaleźć, gdzie mogli podziwiać dzieła sztuki, te dzieła sztuki kopiować, gdzie mogli przede wszystkim obcować ze sztuką. To było bardzo istotne.  Monachium to także środowisko, to krąg mecenatu artystycznego, który jak nigdzie indziej właśnie pod rządami Wittelsbachów zaczął się rozwijać. Postawili oni na rozwój Bawarii poprzez sztukę. Chcieli stworzyć w Monachium centrum artystyczne Europy i to im się udało. Stworzyli zaplecze, warunki. Rynek sztuki w Europie wtedy jeszcze raczkował, a w Monachium w latach 60. XIX w. już istniał. Powstała w Monachium, jako pierwsza, galeria gromadząca dzieła sztuki współczesnej. Dzieła te były pozyskiwane jako eksponaty muzealne. jako obiekty muzealne można je było podziwiać. Monachium przyciągało nie tylko Polaków, ale także Niemców, Skandynawów i wszystkich mieszkańców olbrzymiego imperium austriackiego, potem austriacko-węgierskiego. Przyciągało też Francuzów i Rosjan, pomimo, że w Paryżu i Petersburgu były świetne uczelnie artystyczne, kształcące na bardzo wysokim poziomie.

Ten klimat Monachium: – tanio – dobrze – smacznie – działał jak magnez na artystów.  W Monachium można było także tanio się utrzymać, nawet taniej niż w Warszawie. To w swoich listach artyści polscy, którzy przyjeżdżali do Monachium, bardzo mocno podkreślali, że tu się żyje tanio, że można bardzo łatwo się utrzymać i łatwo sprzedać obrazy. Oprócz rynku antykwarycznego istniało w Monachium prawie 70 galerii zajmujących się (nazwijmy to antykwariatami) tylko dziełami sztuki. Oprócz tego księgarnie, które dodatkowo oprócz handlu książkami, zajmowały się także działami sztuki, tymi obrazkami, które tutaj państwo widzicie na wystawie. Obok głównego nurtu akademickiego Akademii Królewskiej istniało stowarzyszenie Kunstvercin, które gromadziło artystów, którzy nie dostawali się do akademii, którzy może nie dorastali poziomem, ale przy akademii wyrastali. Akademia ich nobilitowała. Sama nazwa „Monachium”, czy „szkoła monachijska”, czy pochodzenie z Monachium, już dawało pewną nobilitację w tym czasie. Przy okazji Akademii, tej twórczości wysokich lotów, istniała drobna twórczość, która przyczyniła się do tego, że szkołę monachijską w późniejszym wieku deprecjonowano, szczególnie w okresie międzywojennym i po wojnie, kiedy całe szkolnictwo artystyczne opanowali koloryści.

14

Monachium stanowiło w pewnym sensie taką rolę „zaścianka”, chociaż ono tym zaściankiem było także w XIX w. Tyle, że to oficjalne Monachium to są dwa jakby nurty, które posiłkowały się nawzajem i nie konkurowały ze sobą. Ta sztuka wysokich lotów, której reprezentantem jest Brandt, nie konkurowała z tymi drobnymi malarzami, którzy tworzyli na potrzeby mieszczaństwa małe obrazki, pejzaże, portrety. Pejzaż nie był obecny w akademii. Pejzażu nie uczono. Uczono kompozycji, malarstwa batalistycznego oraz historycznego. Pejzaż był zarezerwowany dla tych drobnych malarzy, którzy tworzyli na potrzeby mieszczaństwa, tego szerokiego grona odbiorców sztuki. To był kształtowany rynek, nie tylko sztuki. Rzadka rzecz i nie spotykana wówczas w Europie, gdzie zbyt na sztukę był tak wielki, że tylu artystów mogło w jednym miejscu tworzyć i z tego się utrzymać. Pisma artystyczne, które się pojawiały, czy gazety wydawane w Monachium, dawały także możliwość dodatkowego zarobku dla artystów, bo trzeba było wykonać rysunki, trzeba było konkretne rysunki powielać, projektować układy graficzne. Tworzył się cały przemysł  artystyczny, który napędzał gospodarkę bawarską i to się bardzo dobrze udało.  Akademia Monachijska funkcjonowała do l. 20-tych XX w. Przewinęło się przez nią tysiące absolwentów, ale nie tylko przez tę szkołę monachijską, bo powstawały też uczelnie prywatne. Każda nacja miała jakąś swoją szkołę prywatną w której kształcono.

Polska miała trzy szkoły: Józefa Brandta, Alfreda Wierusza-Kowalskiego i Stanisława Grocholskiego. Były to prywatne szkoły kształcące artystów. Nie każdy kto przyjechał do Monachium musiał się legitymować dyplomem Akademii Monachijskiej. Wielu się nie legitymowało, wielu z nich miało Monachium tylko w epizodzie. Kształcili się gdzie indziej. Do Monachium przyjeżdżali, odwiedzali tamtych malarzy, ale zawsze w swoim życiorysie potem wpisywali, że w Monachium byli i tam się kształcili. To też było dla nich ważne i świadczy o tym jak wyglądała ta pozycja Monachium – Akademii Monachijskiej oraz szkół prywatnych. Szkoły prywatne były też bardzo mocno obsadzone przez kobiety. Wystarczy przypomnieć naszą Olgę Boznańską, która się tam kształciła i też miała epizod monachijski, choć z Monachium nie do końca się kojarzy, bo poszła w całkiem innym kierunku. Poniżej przytoczę cytaty, które powiedzą jak ta szkoła monachijska wyglądała i co było istotne dla twórczości artystów monachijskich.

Jak wyglądała pozycja artysty? To też jest istotne, bowiem była inna niż w całej Europie. Dlaczego?

„Dwór bawarski ma wielki zmysł dla sztuki, i wspiera ją wszędzie tam, gdzie jest to możliwe. Poza tym artysta jest w towarzystwie, które jest bardzo ekskluzywne. Artysta jest tam chętnie widziany. Artysta obcuje z dworem i traktowany jest na równi ze szlachtą i wyższymi urzędnikami” – wypowiedź Frantza von Stucka, który pochodził z rodu książęcego i nie wstydził się tego zawodu. Artysta jest nobilitowany przez dwór, uczestniczy w przyjęciach, chodzi do opery, zajmuje się muzyką, sztuką, literaturą. Jest oczytany, z szerokim wykształceniem. Nie tylko malarz wyrobnik, który siedzi w pracowni i tworzy obrazy, jest obyty towarzysko i bardzo dobrze tym artystom się wiedzie w tym środowisku. To też jest istotne. Wystawy, które są organizowane dają bardzo dobry zbyt. Ktoś, kto uzyskał złoty medal na wystawie w Monachium, był kupowany nie tylko w Europie, także w Ameryce. Ameryka także ma bardzo duży popyt na obrazy „monachijczyków”. Właśnie dlatego, że to są te obrazy, które bardzo dobrze trafiają w gust społeczeństwa amerykańskiego.  Jest to społeczeństwo wykształcone na tradycjach mieszczańskich i te obrazy tam się bardzo dobrze sprzedają.

Przytoczę także cytat z Gierymskiego, żeby mieć pojęcie jaki był poziom tej szkoły monachijskiej. W Monachium nie kształcili się artyści od początku do końca. Oni przyjeżdżali tam już ukształtowani. Oni już mieli za sobą pewne drogi artystyczne. W Polsce uczelni artystycznych nie było. Były tylko takie, które dzisiaj nazwalibyśmy uczelniami poziomu średniego – Warszawska Szkoła Sztuk Pięknych, potem klasa rysunkowa Gersona, czy też Szkoła Krakowska, która przekształciła się w wyższą uczelnię w latach 70-tych XIX w. To były uczelnie typu średniego, przy gimnazjach. To nie były uczelnie dające dobre wykształcenie artystyczne. Trzeba było jechać do Petersburga, do Paryża, do Monachium, po to żeby te studia ugruntować. Proszę sobie wyobrazić jaki musiał być poziom nauczania w Akademii, jeżeli artysta, który już jakieś tam pierwsze szlify zdobył, nie potrafił się odnaleźć.

Gierymski: „Pracuję w Akademii, gdzie zaraz po przyjeździe zostałem przyjęty do sali antyków pod kierunkiem profesora Strabubera zostającej. Tu dopiero poznałem jak wiele mi jeszcze brakowało. Ja, co byłem najlepszym rysownikiem warszawskiej szkoły rysunkowej, tu po rozpatrzeniu poznałem, że nic a nic nie umiem” 

Chełmoński: „Z początku zamęciły mi się w głowie różne tutejsze malowania, żem sam nic zrobić nie mógł takiego, z czego bym jako tako był zadowolony. Minęło to jednakże i rozumiem coraz więcej sam siebie względem drugich, choć nie zupełnie jeszcze. Nie mam bowiem jeszcze swojego na naturę poglądu”

To się kształtowało przez lata w tym środowisku monachijskim. Artysta przychodził z Akademii, z prywatnej pracowni. Nie była to uczelnia, która miała określone ramy czasowe, które  zakończyłyby się dyplomem. Po prostu kształcono się, można powiedzieć, ustawicznie, przechodząc z pracowni do pracowni, malując, sprzedając, od wystawy do wystawy, czy konkursu. W ten sposób kształtowano swoją osobowość artystyczną. „Monachium” jest bardzo różne i to widać na tej wystawie.  Są prace bardzo wysokich lotów, są też prace skromniejsze drugiego nurtu, ubocznego można powiedzieć, tworzonego na potrzeby mieszczańskie. Ale wszystko, całość, spina właśnie to ukształtowanie się w Monachium, to środowisko które dawało artystom oddech, dawało możliwość nauki i twórczej pracy. Tę wystawę można byłoby traktować na różny sposób. Tak, jak różna jest twórczość monachijczyków, tak różnie można było dobierać nazwiska, różnie można było kształtować tematykę wystawy. Ona jest przemyślana troszkę inaczej. „Egzotyczna Europa” – ten tytuł mówi wszystko. Jak pokazać tę egzotykę polską na tle Europy? Tę różnorodność, tę inność, to co było ciekawe dla Zachodu, a co było wyssane jakby z mlekiem matki przez artystów polskich, co powodowało tęsknotę za swoim krajem, którą każdy odczuwa, kiedy się znajdzie poza domem rodzinnym, do którego się tęskni i ciągle o nim pamięta. Malarstwo przenosiło ich jakby na łono ojczyzny, pomagało w różnych, trudnych sytuacjach.

To, co tutaj państwo zobaczycie, to jest Polska widziana oczami monachijczyków, malarzy którzy w Monachium pracowali, tutaj malowali, ale nie tylko w Monachium. Niektóre obrazy powstały po powrocie do kraju, w Polsce. Monachium było epizodem dla wielu z tych artystów, rzadkim epizodem, jak w przypadku Malczewskiego, który tylko zwiedzał Monachium. Zatrzymał się na krótko w pracowni Brandta , ale to wystarczyło żeby zobaczyć, pooddychać tym klimatem, zobaczyć jak maluje się tutaj, chociaż potem wielu artystów poszło inną drogą. Jeszcze tylko krótko muszę odnieść się do tego, dlaczego dopiero teraz odkrywa się „monachijczyków”? Czym ta sztuka jest? Dlaczego jest takie zainteresowanie? Dlaczego teraz tworzy się wystawy sztuki monachijskiej? Dlaczego teraz te prace szkoły monachijskiej zdobywają największe uznanie? To się wiążę oczywiście z pieniędzmi, z handlem dziełami sztuki. Dlatego, że dopiero teraz po sprywatyzowaniu rynku, ci artyści mogli się pojawić w obrocie antykwarycznym, zaczęli być promowani.  Wcześniej, tak jak wspominałem, koloryści opanowali całe środowisko akademickie i „Monachium” było postrzegane, jako taki zaścianek sztuki.  Ciemny koloryt, przyciemniony werniks, który zupełnie nie pasował do tego rozświetlonego pejzażu postimpresjonistów, na którym wyrośli właśnie koloryści. O monachijczykach mówiono pogardliwie, przywołując często określenie „sosy monachijskie”, pasujące do przyciemnionego kolorytu ich płócien.

To spowodowało, że nowe pokolenia artystów były uczone zupełnie czego innego. Kształcenie akademickie odbiegało od tych starych zasad, gdzie uczono aktu, gdzie kopiowano biusty antyczne, po to żeby nauczyć się biegle anatomii. To schodziło na margines. Ważna była kolorystyka, a to były kwestie drugorzędne. W tej chwili jeżeli patrzymy na obrazy monachijczyków, to jest to ta dobra szkoła warsztatowa, klasyczna akademia od której powinno się zaczynać.  Wielu artystów tak zaczynało i dopiero po opanowaniu tego warsztatu można było próbować własnej wrażliwości i patrzenia na sztukę troszkę inaczej.  „Egzotyczna Europa” podzielona jest na pewne wątki tematyczne, które państwo bardzo łatwo odnajdziecie. Zaczynamy od pejzażu, który wchodzi w sceny rodzajowe, które właściwie w twórczości monachijczyków były charakterystyczne. To były te sceny drobnomiasteczkowe i wiejskie. Zainteresowanie tą egzotyczną ludowością, która pod koniec XIX w. zaczynała wchodzić. Mamy tutaj powiązanie z literaturą, zainteresowanie w późniejszym okresie „Młodo-Polskim”. To też będzie bardzo mocno widoczne na ekspozycji. Tę tematykę rodzajową, ale ukierunkowaną na wielonarodowość.

– Możecie państwo tutaj zobaczyć Żydów, Cyganów, to co kształtowało polską kulturę, czy tę wielokulturowość społeczeństwa Rzeczypospolitej, by skończyć na religii, religijności i tej wielkiej, klasycznej, pełnej wizji mistycznych, ale też tej zabobonnej, ludowej, gdzie też możemy zobaczyć znachorów, wróżki, które też będą na tych obrazach prezentowane.

Na koniec wystawy macie państwo wyakcentowaną twórczość Józefa Brandta, jako tę enklawę artystyczną. Brandt w pewnym momencie stał się postacią wiodącą w szkole monachijskiej, zwłaszcza dla Polaków. Każdy Polak, który przyjechał do Monachium musiał się zetknąć z pracownią Brandta. Brandt był jednym z Monachijczyków, który z Monachium uczynił swoje miejsce pobytu stałego.  Tutaj miał pracownię, tutaj mieszkał na stałe, wakacje spędzając w późniejszym okresie w Orońsku.  Zabrakło czasu by szerzej mówić o twórczości Józefa Brandta, może nie tyle o twórczości co o biografii. Wspomniałem tylko krótko o epizodzie monachijskim. Studiował na politechnice paryskiej, gdzie miał się kształcić na inżyniera dla potrzeb Ordynacji Zamojskiej. Brandt odebrał klasyczne wykształcenie (stąd połączenie wystawy z koncertem), wykształcenie domowe, szlacheckie, gdzie każdy młody człowiek musiał umieć rysować i grać na instrumencie. Brandt bardzo dobrze grał na fortepianie, z fortepianem się nie rozstawał. Bardzo często, jako dusza towarzystwa, przygrywał. Bardzo lubił śpiewać. Lubił śpiew operowy. Bardzo często bywał w operze, z różnych względów, dla ucha i dla oka.  Miał epizod nieszczęśliwej miłości. Zakochał się w sopranistce.  Była to niespełniona miłość, gdyż ona wolała hrabiego, a Brandt był zwykłym szlachcicem i to dopiero w drugim pokoleniu, więc nie mógł się mierzyć z arystokratą. Zawód miłosny pozostawił w nim ślad takiej nostalgii, takiej tęsknoty, lecz nauczył go potem bardziej racjonalnego podejścia do spraw sercowych. Zapraszam do zwiedzania wystawy. Dziękuję za uwagę.



zdjęcia: Henryk Szkutnik


1 2 3

4 5

6 7 8

9 10 20

13 15

16 17

18 19

opracowanie:Ewa Lisiecka

 

„Hipopotam” na Roztoczu

Hipo

Zrzutowisko „Hipopotam”

W 2014 r.  upływa 70 lat od tamtych wydarzeń.

Lokalizacja zrzutowiska

Na polach, pomiędzy osadą leśną, Florianką k. Zwierzyńca, a Góreckiem i Tereszpolem powstała w 1944 roku i funkcjonowała intensywnie przez dwa miesiące (IV-V) placówka odbioru zrzutów alianckich. Natomiast działalność partyzancka na terenach leśnych Ordynacji Zamojskiej trwała o wiele dłużej (od początku kampanii wrześniowej do lat 60-tych XX w.).

Udokumentowanie zdarzeń

Wspomnienia partyzantów dotyczące placówki odbioru „Hipopotam” nieopodal Florianki, podobnie jak pobliskiego zrzutowiska zastępczego „Tapir” w Potoku Senderkach, zebrał w swojej książce Witold Dembowski. Wydarzenia z okresu II wojny światowej związane ze zrzutami alianckimi długo były skrywane i zostały częściowo utracone przez zapomnienie. Odtwarzane dopiero w latach 90-tych XX w. były już w wielu przypadkach szczątkowe i mało precyzyjne. Obawa przed aresztowaniem przez UB NKWD; polityczny lincz żołnierzy AK, którzy nawet po „odwilży” bali się mówić o tamtych latach i zdarzeniach oraz głęboko zakodowany obowiązek zachowania tajemnicy wojskowej, to przyczyny bezpowrotnej utraty wiedzy na temat tamtych zdarzeń.

Nieocenione są także informacje opracowane przez Michała Czacharowskiego w raportach: „Lotnicze zrzuty na Zamojszczyźnie” oraz „Z ziemi włoskiej do Polski” (wyd. 2007 i 2008). Na podstawie przeprowadzonych przez niego badań m.in. w archiwach Studium Polski Podziemnej w Londynie można stwierdzić, ile broni mieli partyzanci na miesiąc przed bitwą pod Osuchami. W bitwie tej żołnierze AK używali sprzętu wysokiej klasy, podobnej do tego, jakim posługiwały się regularne jednostki aliantów zachodnich. Zdarzało się także, że w zasobnikach ze zrzutu znajdowała się broń zdobyta na Niemcach w Afryce i Włoszech m.in. przez Korpus Polski.

„Głód” broni

Zjawisko tzw. „głodu” broni w oddziałach partyzanckich z okresu II wojny światowej można porównać do sytuacji z czasów Powstania Styczniowego.  Zaopatrzenie w broń  stanowiła wówczas:
1. Broń i amunicja zakopywana na pobojowiskach wrześniowych
2. Broń zakupiona od Niemców lub na nich zdobyta
3. Broń własnej produkcji
4. Broń ze zrzutów spadochronowych
5. Broń po oddziałach Armii Czerwonej – pozyskana od sowieckich partyzantów
6. Broń wykradana z miejsc rozbrojenia polskich oddziałów wojskowych (np. Szopowe – partyzanci wykradli polską broń, której Niemcy niezbyt pilnowali).

Organizacja placówki zrzutu

Podczas II wojny światowej alianckie zrzuty kierowano przed wszystkim do okręgów: warszawskiego, radomskiego i krakowskiego. Teren Lubelszczyzny był początkowo pomijany, ponieważ niepewne były jeszcze wtedy granice Polski i obawiano się, że zaopatrzenie trafi w niepowołane ręce.
Dopiero w kwietniu 1944 r. Dowództwo Okręgu AK w Lublinie uzyskało zgodę,  na utworzenie w Inspektoracie Zamojskim AK, dwu placówek zrzutowych w lasach Ordynacji Zamojskiej. Inspektorat Rejonowy AK Zamość wyznaczył niezwłocznie takie placówki: „Hipopotam” k. Florianki i oddalone o 5 km na wschód zrzutowisko „Tapir” k. Potoku Senderek. Załogę i osłonę placówek stanowili żołnierze oddziałów partyzanckich.

Utworzenie pola zrzutowego obwarowane było pewnymi warunkami:

– lokalizacja z dala od siedzib ludzkich, dróg, posterunków policji i żandarmerii oraz zakładów przemysłowych;
– powinna to być polana śródleśna o wymiarach: 1200 m długości i 300-400 m szerokości
– placówka powinna posiadać przeszkolony personel i być kierowana przez doświadczonych oficerów

Wyznaczone zrzutowiska znajdowały się na granicy powiatów zamojskiego i biłgorajskiego. Przeszkolono do odbioru zrzutów partyzantów z różnych oddziałów AK. Odebrano od nich przysięgę o zachowaniu bezwzględnej tajemnicy o zrzutach. Zaopatrzono w lampy naftowe i latarki na baterie.

Na Floriance oficerem zrzutów mianowano Marka Zamoyskiego, syna ordynata. Magazynierem był Stanisław Szklarz ps. Zawisza. Rodzina Szklarzy mieszkała na Floriance w latach 1919-97.  Radiostację, która tutaj miała swoją lokalizację, obsługiwał „cichociemny”, Mieczysław Kwarciński, którego wyszkolono w Wielkiej Brytanii. Do odbioru zrzutów wyznaczano przeszkolonych partyzantów z tych oddziałów, którym przysługiwał wyznaczony zrzut, którego znaczną część także magazynowano.

Wydajność zrzutowiska

Zrzutowisko „Hipopotam” było obszarowo większe od placówki „Tapir”. Nazywano je bastionem, bo przyjmowało jednorazowo więcej spadochronów ze zrzutami.
Placówka „Hipopotam” w ciągu jednej nocy potrafiła odebrać 45 zasobników i 60 paczek,  łącznie z pięciu samolotów alianckich.

Ciężar jednego zrzutu wynosił 9 750 kg. Przewożono go furmankami pod osłoną nocy do ziemianek oddalonych niekiedy od miejsca zrzutu o 10-12 km.

Przebieg akcji zrzutu

Zrzuty odbywały się w noc księżycową. Dobra widoczność była niezbędna dla pilotów i nawigatorów lotów. Miejsce zrzutu oświetlano ogniskami,  naftowymi lampami stajennymi, także latarkami elektrycznymi. Były zapalane około północy wraz z usłyszeniem nadlatujących samolotów. Sygnalizowano alfabetem Morse’a wszelkie zmiany sytuacji na polu zrzutowym oraz zapewniano kontakt poprzez radiostację nadawczo-odbiorczą. W razie zagrożenia, zrzutu dokonywano na palcówkę zapasową, posługującą się tym samym systemem sygnalizacji.

Zrzut lądował na spadochronach o średnicy czaszy 8 m i powierzchni 50 m kwadratowych. Czasza spadochronu składała się z 28 trójkątnych płatów jedwabnej tkaniny, w kolorach: białym, żółtym i niebieskim. Spadochron miał 14 linek nośnych rozłożonych równo na obie szelki. Linki były zaopatrzone w tzw. guzy nafosforyzowane, które pozwalały zlokalizować ładunki zrzutu nocą. Każdego ładunku pilnowało 3-4 partyzantów: lokalizowali miejsce jego upadku; wydobywali z zasobnika; odpinali spadochron; zakopywali blaszany pojemnik i transportowali ładunek furmanką do leśnych magazynów w pobliżu gajówek.

Zrzuty na Bastion „Hipopotam”

W okresie od 23 kwietnia do 25 maja 1944 r. odebrano sześć udanych zrzutów. Inne zrzuty uniemożliwiły złe warunki atmosferyczne (wichury i burze np. nad Węgrami), ostrzał przeciwlotniczy (w rejonie Karpat), nie przygotowane placówki (brak oświetlenia i załogi na zrzutowisku) oraz mylne sygnały partyzantów, chcących przejąć ładunki.
Trzy transporty zawróciły do Włoch bez zrzutu (z różnych ww. podanych przyczyn).

Pierwszy zrzut – 23/24 kwietnia 1944 r.
Odbierali go partyzanci z „kompanii józefowskiej” „Wira” (Bartoszewskiego) i „Selima” (Mużacza) Z ośmiu samolotów wyznaczonych na tę placówkę tylko trzy dotarły do celu (dwa z załogą brytyjską i jeden z polską). Odebrano wówczas 36 paczek i 30 zasobników blaszanych.

Drugi zrzut – 4/5 maja 1944 r.
Wyznaczono sześć maszyn do zrzutu na teren palcówki „Hipopotam”
Jeden z samolotów powrócił do bazy z ładunkiem, nie odnajdując zrzutowiska.
Dwie maszyny zestrzelono w tzw. „Trójkącie śmierci” (widły Wisły i Wisłoka).

Trzeci zrzut – 12/13 maja 1944r.
W tym czasie alianci wysłali 16 maszyn, z których siedem miało dokonać zrzutu na Floriankę. Złapała ich burza nad Węgrami. Jednak dwie polskie załogi na „Halifaxach” odnalazły „Hipopotama” i dokonały zrzutu. Byli to piloci Kłosowski i Zabłocki. Do bazy we Włoszech wrócili szczęśliwie, pomimo ostrzeliwania w rejonie Rozwadowa n. Sanem.

Czwarty zrzut – 19/20 maja 1944r.
Z ośmiu wysłanych maszyn pięć osiągnęło cel. Przyjęto wtedy 57 paczek i 45 zasobników.
Trzy maszyny dokonały zrzutu o 15 km na zach. od Biłgoraja (Szewce w gm. Huta Krzeszowska). Zrzut przejął oddział radzieckich partyzantów, stacjonujący tam chwilowo. Oczekiwali ponoć na podobne zrzuty z Kijowa. Część sprzętu oddali Polakom.

Piąty zrzut – 21/22 maja 1944r.
Miał odbyć się na zrzutowisku „Tapir” – 5 km od Florianki. Jeden z samolotów ominął sygnały świetlne na „Tapirze” i dokonał zrzutu na Zagrody Dąbrowickie k. Biłgoraja. Ten zrzut przejęli partyzanci radzieccy. Pozostałe dwa samoloty dokonały zrzutu w ilości 30 zasobników i 36 paczek.

Szósty zrzut – 24/25 maja 1944r.
Z pośród 13 maszyn, cztery miały w tych dniach za cel Floriankę. Odebrano jednak o jeden zrzut więcej tej nocy. Brytyjska załoga nie zauważyła sygnałów placówki „Klon” k. Radomia i wybrała Floriankę na miejsce zrzutu. Łącznie „Hipopotam” przyjął 24 zasobniki i 20 paczek. Odebrał go oddział „Wara” z Aleksandrowa (Włodzimierz Hasewicz + 60 partyzantów).

Magazynowanie i wykorzystanie zrzutów

Część zrzutów odebranych na „Hipopotamie” była przeznaczona na potrzeby innych oddziałów i dlatego magazynowano je na terenie gajówek w lasach Ordynacji Zamojskiej. „Tapir” magazynował zapasy zrzutów w sztolniach.

Blaszane zasobniki o wadze 150 kg zawierały po pięć ładunków o wadze 30 kg. Ładunki miały niekiedy wymiary tzw. „paczek” po 40-50 kg i składały się dwóch odrębnych waliz. Łatwiej było takie 25 kg walizy przenosić nawet jednemu partyzantowi.

Takie przygotowanie alianckiego zrzutu ułatwiało przenoszenie i załadunek na furmanki oraz późniejsze magazynowanie. Schrony dla sprzętu znajdowały się m.in. w Górecku Kościelnym i w pobliżu gajówek: Dębinki i Kruglik.
Magazyny ziemne miały wymiary 2 m x 3 m. Markowano je podszyciem leśnym.
Były to przykładowo magazyny na Trzepietniaku, Malcach, Helacinie, czy Józefowie. Zaopatrywały potem partyzantów w broń, sprzęt, amunicje itp. Pewna część zapasów pozostała w takich ziemnych schronach i po rozbrojeniu oddziałów AK była zabierana przez ludność cywilną.
Czy odkryto wszystkie magazyny? Tego nie wiadomo. Jeszcze w 1967 r. ekipa saperów z Chełma wydobywała pociski do granatników ze schowków na Floriance.

Transport do miejsc magazynowania był bardzo niebezpieczny, ponieważ Niemcy wiedzieli o nocnych przelotach alianckich samolotów, które dokonywały zrzutów na Puszczą Solską. Niemieckie posterunki w Zwierzyńcu, Biłgoraju i Zamościu były w stanie zlokalizować takie miejsca zrzutu, więc zagrożenie było duże i partyzanci musieli pracować sprawnie i szybko.

Tylko niewielka część broni, z ogólnej liczby zrzuconej przez lotnictwo alianckie na palcówkę „Hipopotam”, została wykorzystana przez partyzantów AK w czerwcu 1944 r., podczas niemieckiej operacji przeciw partyzanckiej Sturmwind II., prowadzonej w rejonie Osuch i nad rzeką Sopot. Po tej akcji Niemcy zebrali z pola walki trzy ciężarowe samochody różnej broni, opróżniając także niektóre z magazynów.

Baza lotnicza w Brindisi

W południowych Włoszech koło Brindisi bazowała lotnicza eskadra 301, utworzona z rozformowanego polskiego dywizjonu bombowego o tym samym numerze. Wspomagała dywizjon brytyjski do zadań specjalnych– 138 „Speccial Dulies Squadron” Po przekształceniu eskadra polska otrzymała numer 1586.

Do Polski latały najcięższe, czterosilnikowe bombowce typu „Halifax” i „Liberator”. Pilotami byli poza Polakami: Brytyjczycy; Rosjanie; Grecy i Jugosłowianie.

Trasa do Polski (w obie strony) wynosiła 3000 km. Czas niezbędny na jej pokonanie to 8 do 10 godzin lotu. Na teren Lubelszczyzny zrzuty dokonywano na placówki „Hipopotam” i „Tapir”. Wiemy o nich więcej dzięki raportom opracowanym przez Michała Czacharowskiego.
Zrzutów dokonywały załogi czterosilnikowych samolotów z 1586 Polskiej i 148 Brytyjskiej Eskadry Specjalnego Przeznaczenia.

Przed 1943 r. alianci ograniczali swoją pomoc dla Polski do zrzutów kadry oficerskiej, instruktorów, kurierów, poczty i waluty na działalność konspiracyjną. Do końca 1943 r. odpowiednio przystosowane bombowce brytyjskie dostarczyły do Polski 190 oficerów tzw. cichociemnych i 26 kurierów.

Intensywność lotów w latach 1942/43 wynosiła przeciętnie 29 lotów miesięcznie. Natomiast w kwietniu 1944 r. z Brindisi wykonano do Polski 100 lotów, a w maju 72 loty. Kurierami przekazującymi informacje w sprawie lotów byli. Jan Nowak Jeziorański i major Aleksander Stpiczyński. Zrzutami przekazywano w tym czasie: zaopatrzenie, broń lekką, amunicję; instruktorów i pieniądze.

W ciągu dwóch miesięcy – IV-V 1944 r. z bazy na Brindisi przekazano na placówki „Hipopotam” i „Tapir” – 126 zasobników i 172 paczki. Kilkanaście alianckich samolotów dokonało zrzutu ok. 20 ton broni; amunicji; sprzętu wojskowego z przeznaczeniem dla żołnierzy 9 Pułku Piechoty Legionów Armii Krajowej im. Ziemi Zamojskiej..

Broń ze zrzutów

Zrzutowe karabiny maszynowe używane w oddziałach AK to przede wszystkim niemieckie lekkie karabiny maszynowe MG 34 i niemieckie ciężkie karabiny maszynowe MG 42 – broń wyjątkowo zabójcza, szybkostrzelna i niezawodna (po pewnych modernizacjach NATO do dzisiaj takiej broni używa).

Z pistoletów maszynowych w zrzutach znajdowały się Steny i MP 40 oraz (podobno) amerykańskie Thomson’y. Z broni krótkiej: najlepszy w historii wojskowości rewolwer Smith&Wesson (używany przez najlepsze służby policyjne) oraz Colt wz.11 (używany do dzisiaj).

W zrzutach znajdowały się także granaty Typ Mils – angielskie granaty z opóźnionym zapłonem; gamony angielskie oraz pół miliona amunicji (fabrycznie nowej). Do czasu zrzutów alianckich partyzanci dysponowali „powrześniowymi” zasobami Browningów. Najlepszym miernikiem jakości i ilości broni ze zrzutów jest przegląd i „Wykaz zrzutowej podstawowej broni użytej w bitwie pod Osuchami”:

1) 408 szt. pistoletów rewolwerów typu Colt wz.11 i Smith&Wesson + 99.350 szt. amunicji
2) 104 szt. karabinów maszynowych typu MG 34 i MG 42 +  amunicja
3) 581 szt. pistoletów maszynowych typu Sten i MP 40 +  amunicja
4) Granaty ręczne – 2836 szt. typu ręczny Mils

Broń przeciwpancerna ze zrzutów:
1. Brytyjski granatnik przeciwpancerny PIAT – angielskie rusznice przeciw pancerne (podziałka Piata w jardach)
2. Szwajcarska rusznica przeciwpancerna (karabin przeciwpancerny) – Solothum.

Sprzęt saperski, minerski i dywersyjny

Sprzęt saperski stosowano przede wszystkim w akcji Sturmwind II, aby opóźnić niemiecki pościg za partyzantami w głąb puszczy. Ze zrzutów na „Hipopotam” i „Tapir” były to następujące ilości: lontu wybuchowego (3810 m.); lontu prochowego (380 m); detonatorów pośrednich (2000 szt.); spłonek saperskich (5000 szt.); zapalników elektrycznych (1500 szt.); zapalników naciskowych – pociągowych (250 szt.); ołówkowych zapalników czasowych (750 szt.); końcówek do zapalania lontów (2500 szt.); szczypcy minerskich (50 szt.); noży saperskich (100 szt.); krążków taśmy izolacyjnej (250 szt.); cienkiego i grubego drutu pułapkowego (50 m.); małych min przeciw oponom samochodowym (1720 szt.) oraz tysiące kilogramów plastiku.

Specjalne zestawy zrzutowe

Znajdowały się w nich kompletne mundury i koszule (168), buty i skarpety (552), bielizna, koce. Takie zrzutowe mundury mogło posiadać ok. 150 żołnierzy m.in. z oddziału „Wira”. Podkreślenia wymaga fakt, że ze zrzutów nic się nie marnowało. Z jedwabnych spadochronów szyto koszule, bieliznę, chusteczki i opatrunki. Z linek spadochronów pleciono sznury, a nawet robiono swetry.

Sprzęt medyczny, chirurgiczny i inne

Zrzuty zaopatrywały szpital polowy o kryptonimie 665. Były to antybiotyki; szczepionki, zestawy narzędzi chirurgicznych; opatrunki; bandaże, strzykawki itp. Zygmunt Klukowski wspomina, że oficerowie pytali go, co do czego służy. Były to piękne zestawy i doskonale dobrane, w skórzanych pudłach. Szpital dostał 40 koców, mundury dla sanitariuszek i 15 spadochronów oraz zasobniki. Szwalnia bielizny była na Trzepietniaku.
Zapewne nie jest to całość zrzutowego sprzętu.

Sprzęt łączności radiowej

Zrzutowy sprzęt łączności to radiostacja plecakowa AP 4 (6 szt. + 6 prądnic i 6 anten) i typ 46 (35 szt. = 70 baterii) . Oddziały miały też radiostacje nadawczo-odbiorcze z agregatem spalinowym. Trudności z łącznością jakie miały miejsce w czasie akcji Sturmwind II były niezależne od jakości sprzętu. Wpływ na to miały:  niski pułap chmur i opady oraz duża wilgotność powietrza spowodowana roślinnością. Wówczas zasięg łączności (optymalny do tysięcy kilometrów) spada do 500 m. We wspomnieniach partyzantów brak jest natomiast wzmianek o używaniu miniaturowych aparatów łączności (typu walki-talki) MCR 1 (zrzut 24 szt.).

Sprzęt łączności naziemnej

Zrzut obejmował dwie włoskie polowe łącznice telefoniczne (10 obwodów każda) + 20 aparatów polowych telefonicznych, produkcji angielskiej. Dodatkowo 30 km kabla telefonicznego. Łącznice miały zapewnić wewnętrzną łączność naziemną.

Prowiant

Każde wolne miejsce w pojemnikach zrzutowych wypełniano suchym prowiantem: konserwy mięsne, owocowe, suchary, herbatniki, czekolada; herbata itp. Ile tego było? Nie da się ustalić.

Przewodnicy zamojscy zapraszają

Wszystkich do odwiedzenia Florianki k. Zwierzyńca. Szczególnie w tym roku, przy upływającej rocznicy tamtych wojennych wydarzeń.  Przed kilkoma dniami dosłownie (24.07.2014r.), na ścianie Izby Leśnej we Floriance odsłonięta została pamiątkowa tablica.  Poświęcono ją pamięci Stanisława Szklarza, jednej z kluczowych postaci tamtych wojennych zdarzeń. Dodatkowo w ekspozycji Izby leśnej możemy obejrzeć zgromadzone pamiątki i broń z tamtego okresu.

Warto też przy okazji odwiedzić inne atrakcje Florianki, przykładowo: hodowlę stajenną konika polskiego, czy nizinnej owcy uhruskiej. Tu na Floriance urodziła się i wychowywała słynna malarka Roztocza – Aleksandra Wachniewska, której niektóre z prac możemy zobaczyć na wystawie czasowej Izby Leśnej. Warto dać się oczarować klimatem przyrody Florianki spacerując ścieżkami  dydaktycznymi, wydzielonymi m.in  z dawnej szkółki roślin ozdobnych i sadowniczych (ponad 60 gat. drzew), funkcjonującej tutaj w ramach folwarku Ordynacji Zamojskiej, czy chociażby zerknąć na pola, gdzie odbywały się podczas wojny zrzuty z alianckich samolotów.

Dodatkową zachętą, nawet dla tych którzy byli tu wielokrotnie, nich będzie możliwość obejrzenia w terenie 13 obiektów artystycznych, rozlokowanych przy trasie rowerowej na Floriankę, a także w samej osadzie.  Powstały podczas odbywającego się tutaj w dniach 2-12 lipca 2014 r. – „4 Land Art Festiwal”, którego tematem przewodnim i inspiracją było w tym roku…DRZEWO.

Roztoczański Park Narodowy, na terenie którego znajduje się obecnie Florianka obchodzi w tym roku 40 lecie swojej działalności. W dniach od 8-10 sierpnia 2014 r.  jako uzupełnienie wcześniejszych obchodów z okazji 40-lecia  RPN zaprasza także do Zwierzyńca. Piątek, 8 sierpnia, będzie poświęcony pszczołom, a kolejne dwa dni Roztoczańskiej Konnej Straży Ochrony Przyrody. Będą pokazy woltyżerki, konkurs skoków przez przeszkody i wiele innych atrakcji.

Źródło:
– „Spotkania Roztoczańskie. Tom VI. Witold Dembowski. “Hipopotam” – alianckie zrzutowisko broni k. Florianki. Wykłady za okres 2006-2009.
– Witold Dembowski. Hipopotam. – alianckie zrzutowisko broni k. Florianki.
– Michał Czacharowski. Wykorzystanie zrzutowego materiału wojennego w trakcie Operacji Sturmwind II przez oddziały 9 Pułku Piechoty Legionów Armii Krajowej im. Ziemi Zamojskiej.

opracowanie i zdjęcia: Ewa Lisiecka

Polecamy także naszą relację z wyprawy na tereny dawnego zrzutowiska „Hipopotam” na naszym Forum

Startujemy

Witajcie.

Jeżeli tu trafiliście, to zapewne poszukujecie informacji o Zamościu, lub regionie.  Strona powstaje w celu ułatwienia kontaktu z ludźmi, którzy Zamojszczyznę znają i chcą o niej opowiadać innym. Jeżeli potrzebujecie Państwo informacji lub przewodnika? – piszcie na adres:  info@przewodnicyzamosc.pl

Do zobaczenia w terenie!