„MALOWANE RADOŚCI”  WERONIKI RATYNY – rzecz o twórczości ludowej

Danuta Pasieczna

   Warunki życia współczesnego człowieka; rozwój nowych technologii i rosnąca specjalizacja we wszystkich jego aspektach oddala nas nieuchronnie od naszego dziedzictwa kulturowego jakim jest niewątpliwie twórczość ludowa. W potocznym rozumieniu – folklor. Hasło encyklopedyczne określa „folklor” (z anielskiego „folk – lore” – „wiedza ludu”) jako „synkretyczna, wieloskładnikowa forma ludowej kultury symboliczno – artystycznej”. Prościej mówiąc, twórczość ludowa w takich dziedzinach jak: literatura, plastyka, muzyka, obyczajowość to twórczość raczej anonimowa realizowana głównie w środowisku wiejskim – chłopskim, przechodząca z pokolenia na pokolenie.

   Według teoretyków kultury – gdzieś od połowy XIX wieku ta anonimowość sztuki wiejskiej zaczyna przenikać do aglomeracji miast i miasteczek. Przestaje być anonimowa – jest autoryzowana. Przybiera wprawdzie coraz to nowe formy, ale wciąż jest to kontynuacją starych tradycji, szczególnie żywa w dziedzinie obyczajowości. Współcześni artyści, i nie tylko, często czerpią inspiracje z tradycyjnych wzorców ludowych adaptując je do nowoczesnych form artystycznych. Można by mnożyć przykłady jak wiele jest w biznesie, w modzie i we współczesnej sztuce elementów dziedzictwa kulturowego powiązanych z aktualnymi trendami.

   Na przekór tym zmianom – z zadumą nad mijającym czasem, przypominam jedną z wielu twórczyń ludowych naszego regionu, której malarstwo stanowi ciekawy, już niepowtarzalny dokument etnograficzny. Wykorzystuję wspomnienia tych, którzy ją znali i o niej pisali oraz krótkie, „zdawkowe” niestety rozmowy z jej rodziną.

   Pani Ratynowa – z domu Zielińska urodziła się 8 października 1895 roku we wsi Gródek w powiecie – Tomaszów Lubelski w wielodzietnej rodzinie młynarza. Pierwsza wojna światowa „zagnała” jej rodzinę, i wielu innych Polaków, aż na daleki Kaukaz i tak oto rozpoczął się trudny los młodej, wrażliwej i zdolnej dziewczyny. W 1920 roku wraca do Polski w dawne strony rodzinne, pomieszkuje m.in. w okolicach Hrubieszowa, Rawy Ruskiej. Podobno była nawet we Lwowie by ostatecznie zamieszkać na stałe w Tomaszowie Lubelskim. Wychodzi za mąż za Michała Ratynę; i wkrótce przychodzi na świat ich dwoje dzieci: Marianna i Adolf. W rodzinie dodatkowo jest czworo dzieci z pierwszego małżeństwa jako że p. Michał był wdowcem.

   Czasy są trudne, powojenne; a i tak trudną sytuację wychowawczą i materialną  rodziny pogłębia śmierć męża (ok. 1952 roku). Samotna matka utrzymuje swoją rodzinę wykorzystując niebywałe jak się okazuje zdolności manualne i artystyczne. Robi i sprzedaje różnorodne ozdoby i pierwsze obrazy – makatki. Podobno takie obrazy malowała wcześniej – gdy była piastunką u obcych ludzi. Odbywa „wędrówki” po jarmarkach, targach; zbiera zamówienia i maluje. Wykazuje się energią i pomysłowością. Mijają lata, dorosłe już dzieci są samodzielne. Pani Ratyna mieszka w tym samym miejscu, w nowym już domku wybudowanym przez starszego syna. Domek ten stoi do dziś.

   To czas w którym znajomi i sąsiedzi pamiętają ją jako osobę samotną. Pytania o rodzinę zbywała milczeniem lub stawała się w odpowiedziach „ostra”. Już u schyłku życia skarżyła się sąsiadom na wnuki, które „widziały tylko pieniądze”. Natomiast z mojej lakonicznej rozmowy z rodziną wyłania się ciepła i serdeczna Babcia ucząca wnuczkę różnorodnych robótek np. figurek zwierząt. Podobno wróżyła też dziewczętom z kart, ot taka ciekawostka.

   O swoich obrazach – makatkach lubiła długo mówić, opowiadając „historie, które malowała”. Nie oczekiwała ani pochwał ani krytyki; wiedziała co i jak chce malować.

Weronika Ratyna i jej dom

   Pracowicie i z wielkim afektem wykonywała obrazy – makatki jak je nazywała i różnorodne wyroby: kwiaty, girlandy, figurki tak wówczas modne w chatach wiejskich. Swoje wyroby  sprzedawała na jarmarkach. Było to jedyne źródło utrzymania. Ludzie kupowali bardzo chętnie obrazy pani Ratyny, jako że wnosiły do domów świat pogodny z niesamowitą romantyką, świat „sielski anielski”. Na szerokim tle pejzażu malowała postacie uśmiechnięte, dobrze ubrane, szczęśliwe. Chciałoby się powiedzieć, że malowała swoje sny czy też pragnienia –to, czego nie zaznała.

   „Malowane radości” –  tak nazywał te obrazy artysta malarz Stanisław Pasieczny, który tak pisał na temat prac Pani Weroniki: „Mam cztery jej płótna. Są bez ram, bokami postrzępione, miejscami błyszczące, gdzieniegdzie popękane. Zastanawiałem się kiedyś, jak to się stało, że niebo w jednym z obrazów jest tak dokładnie zamalowane na granatowo. W innym zaś, że zachód słońca malowany fioletem, czerwienią przechodzi w oranż i żółć, a potem w zieleń. Okazało się, że jeden obraz malowany był na zapasce, a drugi – na sztandarze spółdzielni GS.

A wszystkie mają podkłady klejowe, „rytelne” malowane farbami  jakie można zdobyć „i w tubkach i pudełkach i zamykane wieczkami, a potem jak przyschnie farba to biorę pokost i pociągam po wierzchu by błyszczały. Bo ładnie, jak się błyszczy. Jak żywe”.

   Jak na egipskich malowidłach; rytmicznie pochyleni żniwiarze wśród żółci zbóż, dalej uciekający na koniu mężczyzna akurat przeskakuje strumień. Pół konia po jednej stronie, pół – za rzeką w lesie. Daleko na wyspie rozdzwoniony kościół i nad nim ścigające się „aeroplany” z bocianami. Ktoś gdzieś w gaju „przewrócił babę” obok modlących się, zastygłych w bezruchu Bożej doskonałości. Na kolejnym obrazie widzimy niebieską rzekę na której płyną łódki. Wiozą pannę młodą. W ciszy zieleni malowanej farbą „do ławek” stoją „trusie” skaczą wiewiórki, są też konie. „Czarny pan” trzyma jednego z rumaków… stoi dostojnie… patrzy na widza. Pozuje? A może ustawił się jak święci w złoconych, kościelnych ramach? A może „zawidziany” został z portretów nadwornych? Nie wiadomo. Ale tamci z berłami – w koronach nie mieli w sobie życia; stali ściśnięci draperiami lub tłem atłasowego królestwa. Byli ładniejsi niż trzeba. Ci zaś tylko na moment zastygli; są prości malowani z uczuciem.

   Malarka naiwna, sztuka ludowa…? Autorzy bez szkoły, przypadkowi w wolnych chwilach malują dla zabawy, a w Jej przypadku – bo trzeba z czegoś żyć. Tak się określa tych którzy malują, rzeźbią chociaż nie uczono ich gam, rysunku, niuansów chłodów i tonów barw.

   Skąd więc wzięły się tu na tych płótnach sposoby Maneta i Moneta, Sisleya? Przypadek? Wyczucie? Zawidzenie? Ale gdzie? Nie byli w muzeach, nie oglądali zbiorów mistrzów…

   Pani Ratyna nie była w szkole. W dzieciństwie gdzieś ktoś prawdopodobnie uczył rysować i malować i od tego się zaczęło… i trwa do dziś. A oprócz obrazów wykonuje rzeźby i kwiaty oraz figurki. Kwiaty z papieru podmalowane akwarelą i nasączone stearyną. Powstają bukiety, którymi  przystraja wielkanocne palmy. Z drutu i waty formuje stada jeleni i saren.

 Figurki zwierząt. Największa figurka jelenia ma 20 x 18 cm x 5 cm. Najmniejsza 12 cm x 8 cm x 3 cm materiały: papier, wata , drut.

   W jej tylko znany sposób zwierzątka te nasącza klejem, aby całość była mocna i odporna. Potem maluje sierść kopytka i oczy. A z kurzych piór różnego rodzaju ptactwo patrzy oczami koralików. Tak powstaje Jej ZOO i jest w tym prawdopodobieństwo rzeczywistości. Zaskakuje mnie uwielbienie przedmiotu, który malarka tworzy, a który zostaje w dziwny, zaskakująco surrealistyczny sposób odrealniony.

„Las” (48 x 103 cm)

„Łowienie ryb” (lico)

 „Polowanie lub łowienie” (plecy)

„Polowanie”(87 x 140 cm)

   Maluje na zamówienie. Prace powstają czasem mimo tego samego autorstwa inne. Już nie takie dobre jak „dla siebie”. Jak wówczas „kiedy musiałam bo mnie coś nyło”. Klienci bywają bezkompromisowi. Domagają się w przypadku makatek wieszanych na ścianie „na łokcie”, na długość łóżka – bo ta ma spełniać wieloraką rolę. Praktyczną, ozdobną i moralizatorską. Są więc napisy ewangeliczne, głoszące chwałę Trójcy, a „jasność” wysypana zostaje wówczas tłuczonymi bańkami.

   Obrazy, sarny i kwiaty zdobią wiele mieszkań, różnych mieszkań na wsi i w mieście. Wiele zakupiono do muzeów.

  Nadal maluje i mieszka w Tomaszowie w niezbyt wesołych warunkach. Tu wiszą namalowane wyspy szczęścia na ścianach smutnej starości” – pisał Stanisław Pasieczny.

„Noc księżycowa” (82 x 150 cm)

„Na jeziorze” (72 x 178cm)

    Obrazy – makatki pani Ratyny zgromadzone w Muzeum Regionalnym w Tomaszowie Lubelskim (które w większości sama przekazała) zdają się potwierdzać słowa malarza Stanisława Pasiecznego o „malowanych radościach”.

   Dzięki uprzejmości Muzeum przedstawiam 18 zdjęć obrazów. Oglądając je widzę, że jest to swoista sztuka zdobnicza wykonana według odpowiednich rozmiarów i tematyki, na życzenie klienta: „na długość łóżka” nad którym ma wisieć taka makatka. Format wymuszał też odpowiednią kompozycję i takie, a nie inne panoramiczne ujęcie tematu. Autorka powiela zarówno układ jak i kolor, w którym zdecydowanie dominuje zieleń. Być może wynika to z ograniczonego zestawu farb artystycznych i – jak sama mówiła – z korzystania z tanich farb „takich do ławek z puszki”. Malując postacie stara się zachować perspektywę; w dali niezmiennie pejzaż pogodny, górzysty często rozmyty. Liście drzew maluje bardzo drobiazgowo. Na obrazach pojawiają się postacie w konkretnych życiowych sytuacjach: wesela, polowania, zabawy, przejażdżki łódką… To swoista kronika ówczesnej społeczności stworzonej w niezwykle romantycznej aureoli – tak to odbieram.

Szczególnie zaskakujący jest dla mnie obraz „Wietnamskie kobiety”. Może powstał pod wpływem zapamiętanej fotografii gdzieś z gazety lub książki?

„Wietnamskie kobiety” (69 x 143 cm)

   Pani Ratynowa malowała dużo. Jej pracownia była jednocześnie mieszkaniem. Nie korzystała ze sztalugi; malowała przypinając płótna (bardzo cienkie tzw. „łokciówki”) do deski lub do ściany. Prawdopodobnie zrolowane woziła na sprzedaż na jarmarki. Dopiero gdy prace były wysyłane na wystawy napinano je na blejtramy.

   Ciekawostką jest obraz zatytułowany „Noc księżycowa lub kolędnicy” namalowany na ciemnym granatowym płótnie.

„Noc księżycowa lub kolędnicy”   (83 x 146 cm)

obraz z wykorzystaniem niebieskiego płótna z tyłu

Noc księżycowa lub kolędnicy”   83 x 146 cm

   W zbiorach tomaszowskiego Muzeum widziałam obrazy malowane obustronnie o różnej tematyce. Czy były to „przemalunki”? Należy dodać iż płótna były gruntowane cienką warstwą kleju.

Zwierzęta” (lico) „Dziecko z gołębiem” (plecy) malowany na 2 stronach płótna 124x148cm

„Zwierzęta” (lico) „Dziecko z gołębiem” (plecy) malowany na 2 stronach płótna 124x148cm

„Zabawa” (151 x1 91 cm)

Zabawa” (151 x 191 cm), (tył obrazu)

„Podróż poślubna”  ( 76 x 82 cm)

„Zabawa” (82.5 x 176 cm)

„W sadzie” (78 x 107 cm)

„Zabawa góralska” (83 x 168 )cm

„Lato” (70 x 94 cm)

W latach 60-tych XX wieku minęła moda na makatki, a właściwie tego typu ozdoby przybrały inny charakter, masowy i przemysłowy. Skończyły się zamówienia. Szczęśliwie, właśnie w tym okresie malarstwem pani Ratyny zainteresował się dr Janusz Peter – twórca Muzeum Regionalnego w Tomaszowie, a w następnych latach – pracownicy tegoż muzeum: Zofia Świtka i Stanisław Pasieczny – autor cytowanego tekstu. To właśnie p. Zofia Świtka, która była bliską sąsiadką malarki zwróciła uwagę na jej prace i zainteresowała nimi regionalistów, dziennikarzy i działaczy kultury. Od 1965 roku obrazy pani Ratyny zaczęły być wystawiane, kupowane i nagradzane. Posypały się nagrody, zakupy farb i pędzli, oprawy zrolowanych dotąd płócien.

   Do ważniejszych wydarzeń artystycznych należy zaliczyć:

                  –    1972 rok – 1 nagroda w konkursie malowanki ludowej

  • 1974 rok – przyjęcie pani Ratyny do Stowarzyszenia Twórców Ludowych i otwarcie w Warszawie pierwszej indywidualnej wystawy malarstwa
  • 1976 rok obrazy W. Ratyny stały się ilustracją do zbiorku poezji ludowej Pauliny Hołyszowej, Ludowej Spółdzielni Wydawniczej.
  • 1965 rok wystawa indywidualna w Lublinie (podczas festiwalu powiatów)
  • 1973 rok nagroda 1 stopnia Ministra Kultury i Sztuki za malowankę ludową
  • prace W. Ratyny zostały zakupione przez muzea m.in. w Tomaszowie, Lublinie i Warszawie.

   Ostatnie lata pani Ratyny były, jak sama mówiła, „przy groszu”. Nadal malowała dużo i jak zawsze z „zieloną pasją”. Pejzaże, które nieodłącznie urozmaicone były górami i pagórkami, zapewne pamiętały pobyt malarki na Kaukazie. Tak malowała do swoich ostatnich lat życia. We wszystkich tych pracach wyłania się kontrast między poetycznością obrazów, a smutnym losem malarki. Zmarła we wrześniu 1975 roku. Została pochowana na starym cmentarzu parafialnym w Tomaszowie Lubelskim – podobno w miejscu pochówku jej matki. Aktualnie stoi tam okazały rodzinny grobowiec z tablicą nagrobną Weroniki Ratyny.

W późnojesienne popołudnie 1975 roku garstka znajomych odprowadzała w ostatnią drogę Weronikę Ratynę, artystkę ludową zamieszkałą w Tomaszowie Lubelskim. Cichy był to pogrzeb, nikt nawet nie wysilił się na klepsydrę, a przecież odwiedzali ją etnografowie, dziennikarze…” – pisze Antoni Walentyn.

   Dziękuję pani Magdalenie Misztal z Książnicy Zamojskiej i pani Katarzynie Warmińskiej – Mazurek z Muzeum Tomaszowskiego za udostępnienie materiałów wykorzystanych w niniejszym artykule.

„Wesele” (93 x 138 cm)

Bibliografia:

  • Stanisław Pasieczny „Malowane Radości”, Biuletyn Wojewódzkiego Domu kultury w Lublinie, Rok III, Czerwiec 1974, 8
  • Antonii Walentyn „Bo serca nasze w Tomaszowie – zielone szczęście”, Zamojski Kwartalnik Kulturalny, nr 4 1988r, 30
  • Paulina Hołyszowa „O grudko mojej ziemi” Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza Wybór i opracowanie Michała Lesiowa, ilustracje: makatki Weroniki Ratyny, W- wa 1976

zdjęcia: Jacek Pasieczny