List Szkotów i Niemców z Zamościa do ordynata Marcina Zamoyskiego

Podlesie, cmentarz ewangelicki, fot. Ewa Lisiecka
Prywatne miasto Zamość przez stulecia postrzegane było przez osiedlających się w nim Ormian, Żydów Sefardyjskich i Aszkenazyjskich, Szkotów, Anglików, Rusinów, Niemców, Węgrów oraz cudzoziemców innych nacji, jako wolne od uprzedzeń religijnych i narodowościowych. Przez wieki zamieszkiwali w nim katolicy wszystkich obrządków, prawosławni, izraelici i ewangelicy. Ten wielonarodowościowy i wielowyznaniowy tygiel dodawał miastu atrakcyjności, emanował kolorytem orientu. Posiadał specyficzne warunki i walory osadnicze, stanowiące wartość dodatnią dla mieszkających w nim cudzoziemców, parających się w większości handlem krajowym i zagranicznym. Zdarzały się jednak w historii miasta przypadki nietolerancji religijnej, objawiające się najczęściej w niewybrednych, czy wręcz kuriozalnych wybrykach młodzieży uczącej się w Akademii Zamojskiej. Do takich właśnie należy przypadek zachowania się studentów akademickich, opisany w liście z 1688 r.[1], skierowanym do IV ordynata, Marcina Zamoyskiego przez przedstawicieli mieszczaństwa szkockiego i niemieckiego w Zamościu.
W majowy poranek roku 1688 grupa żaków z Akademii Zamojskiej pojawiła się przed jedną z zamojskich kamienic, gdzie na marach złożono trumnę zmarłego Zachariasza Tyszlera, cudzoziemca nie tak dawno przybyłego do Zamościa. Studenci pobili służbę w domu nieboszczyka a ciało w trumnie na gnoje wywlekli włócząc je potem po ulicach miasta. Następnie zabrali je do swojej bursy i tam dalej bezcześcili zwłoki. Autorzy listu oszczędzili ordynatowi szczegółów tegoż bestialstwa określając zdarzenie jedynie słowami: „i tam się nad ciałem niewymownie pastwili”. Mało tego, kiedy poinformowani o tym zdarzeniu zainteresowani cudzoziemcy chcieli odebrać trumnę z ciałem Tyszlera, akademicy zażądali za nie okupu. Trudno dzisiaj określić, czy Tyszler był Niemcem, czy Szkotem, ale podpisy pod listem wskazują na wspólnotę religijną, przypuszczalnie ewangelicką.

Brusno, pochówki ewangelików, fot. Ewa Lisiecka
Pierwszą skargę na zachowanie się młodzieży akademickiej złożono do przełożonych uczelni, zapewne do rektora.[2] Obiecano im co prawda zająć się sprawą i wyciągnąć konsekwencje od studentów, ale najwidoczniej brak zaufania do tego rodzaju wymiaru sprawiedliwości skłonił poszkodowanych do powiadomienia o tym incydencie ordynata. Poproszono ordynata o osobistą interwencję w tej wyjątkowo nieprzyjemnej sprawie i wyznaczenie sprawiedliwej kary dla sprawców tego makabrycznego czynu. Nadawcy listu, a była nim cała społeczność określonej religii, zastrzegali, że chodzi im również i o to, aby niechlubna „sława” tego zdarzenia nie rozniosła się echem po okolicy i nie prowokowała do kolejnych takich incydentów. Kupcy szkoccy, niemieccy i ormiańscy nakręcali handlem gospodarkę miasta, czego świadom był każdy kolejny właściciel miasta, zatem pozornie grzeczne sformułowanie w liście: „przywiedzie nas w wątpliwość, i każe nam o sobie myśleć” pobrzmiewało echem ostrzeżenia, że w razie braku należytej interwencji w zgłaszanej sprawie, kupcy gotowi są opuścić miasto. Zgłoszony ordynatowi „pogłos (rozdźwięk) między narodami” jaki zaistniał w mieście był z pewnością przypadkiem odosobnionym, niemniej rzutował negatywnie na całą społeczność miejską. Ordynat nie mógł zlekceważyć tej sprawy. Nie wiemy jakie zalecenia i kary zastosowano, ale zapewne nie obyło się bez wydalenia winnych uczniów z uczelni.
Pisownię listu uwspółcześniono dla lepszego zrozumienia:
