Jan Jurczykowski (fotokopia), zbiory R. Smoter
Oddaję memu miastu co mam najdroższego
Serce oddaję które przeżyło tak wiele
Na skrzydłach piosenki niech leci ulicami
Ludzki uśmiech chcę widzieć nie żądam za wiele… pisał w jednym ze swoich wierszy.
Jan Jurczykowski (13. X. 1927 – 21. VI. 2014 ) mieszkał w Szczebrzeszynie, który był dla niego wszystkim – miastem rodzinnym, małą ojczyzną, miejscem na Ziemi, gdzie czuł się najlepiej, które kochał ponad wszystko.
Jana Jurczykowskiego poznałam w 2005 roku. Był już wówczas na emeryturze, co dawało mu wiele czasu na realizację swoich pasji, a miał ich dwie: gromadzenie i opracowywanie materiałów z przeszłości miasta – szczególnie interesował go okres międzywojenny i lata okupacji – upamiętniał w swoich opracowaniach ludzi, miejsca ważne dla historii Szczebrzeszyna. Jego wspomnienia i pochodzące z pieczołowicie gromadzonych zbiorów, zdjęcia publikowane były na łamach „Karty” nr 33 z roku 2001, s. 116, 118 – 119. W moich zbiorach zachował się fragment jego wspomnień odnośnie żydowskiej społeczności Szczebrzeszyna:
Oni chodzili poubierani w ładne kapelusze i jesionki ciemno – siwe. Przeważała biedota, ale oni się ratowali. Mimo, że był polski urząd, polski magistrat – Żydzi mieli własną organizację. Później to młodsze pokolenie zaczęło sobie pozwalać – a to kiełbaskę, a to… Młodzi chłopcy z pejsami, wszyscy do szkoły chodzili, a panienki, jak to panienki… Tam ulicą Zwierzyniecką, jak było święto wszyscy Żydzi szli na spacer, tam wszyscy spacerowali, a nasze chłopaki podrywali ich [dziewczęta]; taki trochę podrywacz, to był Michalski.
Stałą władzą była władza polska i jej stałe przepisy. Żydzi mieli dodatkową władzę własną tzw. „gminę żydowską”, na czele której stał rabin i zespół doradczy. Posiadali również religijną szkołę żydowską – jej uczniowie nosili pejsy koło uszu zawinięte w rulonik. Święto żydowskie rozpoczynało się w piątek wieczorem i kończyło w sobotę po obiedzie. Znakiem do rozpoczęcia święta było uderzanie, przez upoważnionego Żyda, młotkiem drewnianym w drzwi sklepu. Właściciel wypraszał klientów, zamykał i od tej pory świętował. Nie brał do ręki pieniędzy.
W piątek Żyd odprawiał modły w domu okryty białym szalem w czarne pasy, z założonym na czole czarnym przedmiotem wielkości 2 paczek zapałek zamocowanych tasiemką do czoła. Tasiemka kończyła się nawinięciem kończącym się węzełkiem na ręku.
W sobotni poranek Żyd wychodził na rynek i krzyczał jakieś hasło, było to wezwanie Żydów na modlitwę do bóżnicy. Żydówki też szły do bóżnicy, ale przebywały w bocznych pomieszczeniach. Przed wejściem do bóżnicy Żydówki zanurzały ręce w naczyniu z wodą i delikatnie ocierały o suknie, było to oczyszczenie.
Żydzi podczas świętowania nie rozpalali ognia pod kuchnią i piecem, było to religijnie niedozwolone. Robiła to polska biedota. Czynność ta była opłacana. Rzadko która Żydówka prała bieliznę – robiły to polskie praczki odpłatnie. Stare pokolenie Żydów tzw. starozakonni byli bogaczami , od nich zależało finansowe życie miasta.
Oni przez swoją gminę wspierali biedotę żydowską. Korzystali z uzdrowisk w Ciechocinku, Świdrze i innych miejscowościach. Polaków naszego miasta na taki luksus nie było stać. Był to naród bardzo oszczędny, Żyda nie spotkało się nigdy w restauracji, lub pijanego na ulicy. Wódkę, tzw. pejsachówkę pili w malutkich srebrnych kieliszkach.
Nowo narodzony Żydek musiał być obrzezany zgodnie z nakazem religijnym, ale był też odłam Żydów, którzy nie świętowali w sobotę, jedli wieprzowinę, kiełbasę, mięsne przetwory, to byli komuniści.
Dużo zastrzeżeń do religii wniosła młodzież żydowska. Pary małżeńskie kojarzyły rodziny bez zgody młodych. Były przypadki, że przyszli nowożeńcy poznawali się dopiero w dzień ślubu. Młodzież męska była bardziej niż dziewczęta pilnowana i rygorystycznie wychowywana przez starsze pokolenie. Dlatego polska kawalerka miała pole do popisu; nawet były przypadki, że młodzież żydowska przyjmowała wiarę katolicką, to miało powiązanie z zawieraniem małżeństw. Taką, lub takiego świeżo upieczonego katolika nazywano „wychrzta”. Takie małżeństwa bardzo dobrze sobie żyły, z tym, że zmieniały natychmiast miejsce zamieszkania. Nie spotkało się jednak, by Polak przyjął wiarę żydowską.
Bardzo często były u Żydów przypadki zawierania małżeństw w bliskiej rodzinie, dlatego u Żydów było dużo kalek i chorych. Nie spotkało się Żyda, który by żebrał; by do tego nie dopuścić czuwała nad nim gmina żydowska.
Zdawałoby się , że Żydów nie interesowało życie publiczne, nie brali udziału w wiecach, czy wystąpieniach publicznych działaczy polskich. Niektórzy z nich mieszkali w tym mieście z dziada pradziada, jednak w ich zachowaniu wyczuwało się jakieś wyczekiwanie. Nie czuli się jak we własnym kraju. To byli ludzie obcy. Podział ten się spotęgował jeszcze bardziej po śmierci marszałka Piłsudskiego. Powstały antysemickie organizacje, które rozpowszechniały różnego typu ulotki o treści: „bij Żyda”, „nie kupuj u Żyda”, „precz z Żydami”.
Duże poróżnienie między ludźmi robiła odmienna religia i to od najmłodszych lat. W niedzielę i różne święta kościelne i państwowe młodzież szkół podstawowych i gimnazjum szła w zwartych szeregach , w mundurkach do kościoła. Religia w szkołach odbywała się też osobno, to tworzyło dystans między dziećmi.
***
W nowo wybudowanej Hali na 100 straganów, które były w czterech rzędach, jeden zajmowali Polacy, sprzedawali na nich mięso i wyroby wieprzowe; tam również gospodynie z okolicznych wiosek sprzedawały mleko, sery, osełki masła i okopowe. Żydzi zajmowali trzy rzędy straganów i sprzedawali: wołowinę, wszelki artykuły spożywcze, materiały bławatne, gotowe ubrania i kożuchy.
Najbardziej atrakcyjnym dniem tygodnia był wtorek, dzień w którym odbywał się jarmark. Zjeżdżali do miasteczka handlarze z całej okolicy. Na targowisku przy ul. Frampolskiej handlowali końmi, krowami, owcami, świniami, zbożem. Tak było z rana. Koło południa handlujący zjeżdżali do miasta, ustawiali się wokół ratusza; gdy zabrakło miejsca ustawiano się po wszystkich ulicach wokół rynku. Tyle było furmanek konnych, że trudniej chodziło się po ulicach.
W okresie międzywojennym (1914 – 1939) w Szczebrzeszynie mieszkali Żydzi, których z uwagi na wykształcenie, pochodzenie społeczne i poglądy podzielić można na trzy grupy: inteligencję, biedotę, starozakonnych (ortodoksyjnych). Około 40% inteligencji i ortodoksów znało język hebrajski. Według powszechnie przyjętej opinii wszystkie te trzy grupy nienawidziły Polaków ,”traktowały ich jako pożywkę dla swoich interesów i gorszy gatunek ludzi”.
Nie zapamiętałem nazwisk (poza dwoma Bergier i Cudykowie) Żydów mieszkających w Szczebrzeszynie tylko ich imiona i czym się zajmowali:
Bergier – właściciel sklepu z obuwiem, jego córki uczyły się w gimnazjum szczebrzeszyńskim,
Cudykowie – ojciec, właściciel sklepu przy ul. Zamojskiej, syn – handlował wapnem i cementem, Cywia – prowadziła sklep „łokciowy” (z materiałami),
Icek – prowadził zakład stolarski,
Jankiel – naprawiał i wykonywał na zamówienie buty,
Lejzor – prowadził sklep żelazny; można było kupić u niego ruszta do pieców, blachy do kuchni, gwoździe, zawiasy, obręcze na drewniane koła do wozu,
Moszek – szewc, mieszkał z liczną rodziną na poddaszu; miał dziesięcioro dzieci,
Rajzla – wdowa po Moszku prowadziła sklep spożywczy, sprzedawała: pieczywo, artykuły kolonialne, bibułę do kręcenia papierosów z machorki, tytoń,
Ruchla [Rachela] – sprzedawała naczynia potrzebne w gospodarstwie domowym – tzw. „baniaki” (żelazne garnki, polewane wewnątrz emalią; bywały różnych rozmiarów),
Szloma – prowadził szynk z piwem i wódką,
Szmul – był właścicielem sklepu wielobranżowego – oprócz artykułów spożywczych można było u niego kupić naftę do lampy, „smarówkę” do wozów i inne , temu podobne artykuły.
Żydzi ubierali się różnie: inteligencja nosiła czarne pantofle i ta grupa nie różniła się niczym od polskiej ludności Szczebrzeszyna; zawsze ogoleni, czysto ubrani. Swoje dzieci wychowywali w sposób nowoczesny, i tak je ubierali. Kobiety wywodzące się z rodzin ortodoksyjnych nosiły krótko ostrzyżone włosy, na nie nałożona była peruka. Ich strój był dwuczęściowy: bluzka wcięta w pasie z doczepianym białym kołnierzykiem, spódnica z barchanu (miękkiej tkaniny, nieco grubszej od flaneli). Bluzka zapinana była z przodu na zatrzaski.[1]
Drugą pasją Jana Jurczykowskiego była poezja! Pisał o sprawach na pozór zdawałoby się błahych, ale w zetknięciu z otaczającą nas rzeczywistością, zakłamaniem, brakiem zrozumienia i szacunku człowieka do człowieka, poruszaną przez niego problematykę należy postrzegać zupełnie inaczej. Jan Jurczykowski odsłaniał to, co przykre, złe, trudne ale możliwe drogą ustępstw, tolerancji do zrealizowania. Można po zapoznaniu się z jego twórczością „namalować” sobie psychologiczny portret autora, który o jedno tylko zabiega w tym niełatwym dla nas życiu, o prawdę: „widzę bo obserwuję ten nowy ład…, Darujcie staremu kilka słów prawdy. To nie jest już moje życie, to nie jest mój świat…” Dużo miejsca w jego twórczości zajmują wiersze o tematyce stricte myśliwskiej, a to z racji łowieckich zamiłowań i długoletniego członkostwa w Kółku Łowieckim. Oto niektóre z nich:
Myśliwy
Szło się do domu niosąc na trokach
Naście kuropatw w szarym kolorze
Czasem kaczor lub kogut bujał się u boku
Swe zdolności myśliwskie podkreśla jak może
Zające też się kupiło po ostatnim miocie
Szczęście nie zawsze dopisuje przecie
Najgorsze to opinia sąsiadów
Żona myśliwego zrozumie, sąsiedzi nigdy na świecie
Nastała zima śnieg obfity temperatury zmienne
Dokarmić zwierzynę tego etyka od myśliwego wymaga
Nie rzadko w pracy bierze się z urlopu godziny
By rzucić coś zwierzynie która nie ma jedzenia
W zadymkę zimową na wiązkach koniczu
Saniami jedziemy wśród drzew drożyną
Po kilka buraków zostawiamy wśród przydrożnych krzaków
Odpady zbożowe to najlepsza karma dla łownych ptaków
Zboczeniec
Kochałem cię bardzo łowieckie życie
Kochałem szczerze dziesięć lat
Te pola łąki jary głębokie
Moja majętność jest tam wśród was
Rzeźba terenu mnie odpowiada
Jaka zwierzyna tutaj bytuje
Jeśli jej nie ma już się nie mylę
Chyba kłusownik dalej harcuje
To obojętnie jaki dokument go prezentuje
Jeśli krwiożerczy instynkt on ma
On z tej choroby się nie wyleczy
Przypadki takie historia zna
To jest nieważne że on w mundurze
Lub strój myśliwego okrywa go
Za biurkiem podlec też czasem siedzi
Podrzędni milczą boją się go
Widzę bo obserwuję ten nowy ład
Obwody milczące nadmiernie trzebione
Darujcie staremu tych kilka słów prawdy
To nie jest już moje życie to nie jest mój świat
Ciecioreczki
Ciecioreczki ciecioreczki
To są myśliwskie żoneczki
Są urocze i zadbane
Jak gdyby namalowane
W życiu Koła udział brały
Nie rzadko też tańcowały
W sali w lesie na polanie
Było życie drogi Panie
By potańczyć w leśnym gronie
Może mąż z zazdrości płonie
Dajcie spokój czy nieufność się tu rodzi
Nawet myśleć się nie godzi
A może to kasy wina
W planowaniu tkwi przyczyna
Po nowemu rządzić trzeba
Inaczej się żyć nie da
Część Szczebrzeszyna, w której spędził znaczną część życia to tak zwane „Wygony”. Temu miejscu i jego mieszkańcom również poświecił jeden ze swoich wierszy:
Zakończenie
Pisząc o mieszkańcach Wygonu
W ten sposób tych ludzi uwiecznić chciałem
Dzieciństwo swoje z nimi spędziłem
Wśród nich dorosły się stałem
W wyobraźni ich widzę bardzo rozrzewniony
Po nieszporach idą gromadkami po ceglanej drodze
Przystają by z kumami zamienić słów kilka
Wodę z sokiem i sodą wypijają tak na jednej nodze
Starsi na piwo do piwiarni Cudyka wchodzili
Po dużym kuflu złocistego płynu z beczki wypijali
Czasem dyskusja trwała trochę dłużej
Żony bez mężów nigdy do domu nie wracały
Dziś za tych ludzi do Boga modlitwę zanoszę
To był naród prosty niewykształcony uczciwy
Wieczne odpoczywanie racz im dać Panie
Daruj im Boże wszystkie winy o to Ciebie proszę
Inne utwory to:
Mój Szczebrzeszyn
Jaki urok w sobie posiadasz
Mieścino mała znad Wieprza rodem
Dążą ku tobie ludzie młodzi z nadzieją
Że z wiejskich karbów ich wyswobodzisz
Tutaj się żenią tutaj budują
Tu zakładają swoje rodziny
Dziecinne wózki zagęszczają chodniki
Handel rozkwita nie bez przyczyny
Okrasą miasteczka są młode mężatki
Zadbane szczęście z ich twarzy tryska
Ubiory ich godne litości
Krańcowe wymiary noszą
Delikatnością nie imponują
Swoim wyglądem i zachowaniem zwierzynę wokół płoszą
Mąż idzie przy nich też nowoczesny
Widać w nich troskę o byt rodzinny
I starsze panie w tym nowym świecie
Powagę i swoje miejsce znają
Kapelusz czy jakieś oryginale czako
Uczesane fachowo głowę okrywają
Najgorszy wygląd mają podlotki
I to z żeńskiej i męskiej strony
Chcieli by zbudować świat w kolorze tęczy
Nie widzą jak jest upodlony
Nie chcą widzieć jak w niebezpiecznym okresie żyją
Jedno potknięcie całe życie kształtuje
Za złe czasem mają rodzicom
Lecz pod ich skrzydłem dziecko najlepiej się czuje
Szczebrzeszyńska miss
Oj dziewczyny, oj dziewczyny
To jest wina radnych gminy
Wyborów nie zorganizowali
Miss piękności nie wybrali
Tyle pięknych jest was wszędzie
W szkołach biurach na urzędzie
Na przystanku i chodniku
Smukłych ciał chodzi bez liku
Nie brak też pań w średnim wieku
Że mniej smukłe lecz człowieku
Kształty też im wypiękniały
Rodzą dzieci wiek dojrzały
Tym mężowie nie pozwolą
Przed publiką chodzić nago
Choć się w listki dekorują
Mężów w tym nie przekonują
Podwyższyli wszystkich sporo
O was myśleć im nie skoro
Jakby przegląd się robiło
Latem wesel by przybyło
Uznanie
Nie dyplom mówi o wykształceniu człowieka
Dyplom to wynik ludzkiej pamięci
Czy wykształcony opinia otoczenia orzeka
Ona na wykształconego wyświęci
Telewizyjna reklama
Teraz modne są golasy
W telewizji się ogłasza
Tu się goli tam smaruje
No i panna pierwsza klasa
A do tego wąskie paski
Różne kształty przesłaniają
Gdy się wieczór trochę zrobi
Nie wiesz jakie głaszczesz ciało
Nasz babki jak pamiętam
Różne zioła stosowały
By łysinę zlikwidować
Tu i ówdzie smarowały
Dal par w sobie zakochanych
Ciemna nocka chociaż była
Po dotyku partner wiedział
W której klasie panna była
Oprócz cytowanych powyżej wierszy i relacji o żydowskich mieszkańcach Szczebrzeszyna, w moich zbiorach zachował się jeszcze krótki list, niestety bez daty, w którym Jan Jurczykowski podał swoje dane personalne: datę urodzenia, przebieg służby wojskowej (Marynarka Wojenna 1948 r., Ustka – Świnoujście – Oksywie), uprawnienia mistrzowskie ślusarskie (spawacz, tokarz). Praca zawodowa: 20 lat pracował jako główny mechanik w Fabryce Kalafonii i Terpentyny w Szczebrzeszynie, przez 48 lat był myśliwym.
Regina Smoter