Opis Zamościa z 1861 r.

Poniższy opis Zamościa jest częścią artykułu Józefy Śmigielskiej i A. Borkowskiej, zamieszczonego w czasopiśmie poświęconemu polskim rodzinom – „Kółko domowe”, wydanym w Warszawie w kwietniu 1864 r. Dokument udostępnia Cyfrowa Biblioteka Jagiellońska (dostęp 18 kwietnia 2023 r.). Autorki spisały swoje wrażenia w artykule zatytułowanym „Wycieczka w Lubelskie w roku 1861”. W przedruku zachowano pisownię oryginalną.
____________________________________________________________________________________________________________
(…) Dalej roztacza się droga w powabnej okolicy przeplatającej wzgórza lesiste, dolinkami o wonnych łąkach, aż nareszcie staje się wygodnym gościńcem na płaszczyznach okalających Zamość. Dziwny na raz przedstawia się obraz, mieszanina starych, historycznych gmachów i nowych zabudowań fortecznych, cisza zaniedbanych świątyń i gwar snującego się ludu. Na boku zostawiliśmy Stary Zamość, a na prawo z nieopisanem wzruszeniem, wjechaliśmy przez most zwodzony starą Lubelską bramą do Zamościa nad Wieprzem [Wieprzcem], tak bowiem jest nazwany wprzywileju lokacyjnym wielkiego kanclerza. Niema bardziej sprzyjającej pory do wywołania wyobraźnią widm przeszłości, wśród miejsc historycznych, jak cienie zapadającej nocy. W taki też piękny, cichy, księżycowy wieczór, weszłam po raz pierwszy na rynek Zamościa, który przechował całkowicie swą starożytną barwę. Nic wspanialszego nad ratusz jego stary, z wieżą, ze wschodami na zewnątrz obszernemi, tak jak to je dawniej budować umiano, które występują szeroko naprzód niby stopnie do królewskiego majestatu.
Cztery ściany rynku z którego wybiegają wązkie ulice, zakreślone są kilkopiętrowemi kamienicami pociemniałemi jak minione wieki, tu i owdzie rysującemi się w jakieś fantastyczne linje, a każda z nich wsparła się z przodu na ciężkich kolumnach, wystając całym frontem swoim, ponad arkadami sklepionemi nad chodnikiem, który do koła rynek obiega, upstrzony sklepami, przytulając jak port bezpieczny, zwłaszcza w czasie burz i słoty, licznych przechodniów; z tych krużganków kroki ludzkie dziwny szmer do późnej nocy przynoszą nieprzyzwyczajonym uszom. Teraz wyobraźcie sobie ów rynek starożytnego miasta, na wpółuciszonego nocnym spoczynkiem, oświecony najczystszemi promieńmi księżyca, jakie kiedy jaśniały na lazurowem tle tej kopuły niezmierzonej, zdającej się zaokrąglać nad naszemi głowami, a wyda wam się jak olbrzymia średniowieczna świątynia, po której krużgankach przesuwają się cienie dawno zmarłych ojców; niektóre okna mrugają światłem jak lampki ołtarzów, w pośrodku zaś ratusz ze swemi obszernemi gankami opierającemi się o strzelającą w niebo wieżę, to niby kazalnica z której staruszek czas, prawi dla żyjącego pokolenia nauczające rzeczy na tekście dziejów osnute.
Poszliśmy ku Szczebrzeskiej bramie kędy nowe więzienie i nieopodal zamek stary; postępowaliśmy w zadumie głębokiej wstronę kościoła farnego, w którego podziemiach spoczął niejeden mąż zasłużony ojczyźnie, uciszając mimowolnie szmer kroków i mowy naszej, tak jak zwykli czynić ludzie w miejscach, które ich religijną czcią przejmują. Nazajutrz rano zabrałam się do szczegółowego obejrzenia Zamościa. Nie trudno zaprawdę było wznieść się szybko w powagę i znaczenie miastu, które zakładał mądry i przemożny pan, pod rządami dzielnego króla swego przyjaciela. Z początku zamyślił Jan Zamojski, żeby nie przypuszczać do obywatelstwa w Zamościu, tylko ludzi wyznających religję rzymsko-katolicką, lecz później zmienił postanowienie skorej zewsząd zaczęła napływać ludność, pragnąca mieć udział w prawach i swobodach nowo powstającego miasta. Najprzód przybyli ormianie z różnych stron Azji i założyli sobie kościół. Następnie grecy szukający przytułku przed prześladowaniem mahometanów, unosząc majątki znaczne ściągali do Polski i od kanclerza dostali przywilej na budowanie cerkwi w Zamościu. Stanęła ta cerkiew zapozwoleniem konstantynopolitańskiego patryarchy i pod jego juryzdykcją zostawała aż do r. 1706, w którym zmniejszającą się liczbę greków usunęła Anna z Gnińskich Zamojska, wdowa po Marcinie, a cerkiew posiedli unici.
Przechowują tu obecnie będący Bazylianie dany grekom jeszcze w XVII wieku, na znak opieki przez patryarchę, krzyż cedrowy będący niegdyś na srebrnym postumencie, który gdzieś zaginął. Kościółek składa się z trzech części stosownie do tego jak był z małej po czątkowej kaplicy, trzy razy przybudowywany przez greków. Dzieje jego opisał biskup unicki chełmski, Szumborski niedawno zmarły, jednak, lubo twierdzi, że rok fundacji wspaniałego ikonostasu, napisany z tyłu obrazu Matki Boskiej, umieszczonego wysoko, napróżno go tam z wielkim mozołem szukano. Jest prawdopodobieństwo, że ikonostas ten robili w XVII wieku przysłani od patryarchy z Konstantynopola robotnicy. Jest on cały przezroczysto rzeźbiony z lipowego drzewa w ptaki, arabeski misternego rysunku, główki pełne charakterystyki. Ta rozmaitość nie małej artystycznej wartości, bawi i zachwyca oko; gdy zwłaszcza promienie słońca wciskają się przez szyby okna będącego po nad głównym ołtarzem, trudno sobie wyobrazić piękność tej kunsztownej, od lat poczerniałej opony z drzewnej koronki, przedzielającej nawę kościelną. Niby jej klamrą, jest obraz Matki Bożej u samej góry umieszczony, medalionami wizerunki Chrystusa i dwunastu apostołów odbijające od ponurego tła żywością farb olejnych, a dwoje drzwi przedstawiających postacie Aarona i Melchizedecha, są jej podstawą, tak jak stary testament był podstawą nowego.
Kościół franciszkański, który dziś jeszcze mimo że wież pozbawiony [dzwonnicy?], zwraca przedewszystkiem oko pyszną architekturą swoją i olbrzymią wysokością sterczy po nad zabudowaniami fortecznemi, jest przerobiony na koszary. Jeszcze za czasów austryjackich odebrano na ten cel zakonnikom klasztorne gmachy, a po roku 1809 i kościół zabrano. Pod tym gmachem trzypiętrowe podziemia zawierają groby dobrodziejów i zakonników; były one przytem składami kosztowności szlachty okolicznej w czasie napaści nieprzyjaciela. Szukaliśmy gmachów dawnej akademji owej córy akademji krakowskiej, przedmiotu szczególniejszych starań w. kanclerza, pokazano nam szpital. Innych zatem śladów dawnego przeznaczenia, jak sklepione, obszerne, dawnej architektury komnaty, budynek ten nie posiada.
Pokazano nam dom wysoki, stary, poczerniony, o grubym popękanym murze, w którym miał pierwotnie mieszkać Jan Zamojski, zajmując się urządzeniem miasta i twierdzy, która do obrony kraju przyczynić się miała; mieszkały tam później siostry Miłosierdzia, a teraz urządzono resursę. Wspaniały zamek ordynatów, który mieścił kosztowny księgozbiór, ukończył dopiero Tomasz Zamojski syn Jana. Zamek ten teraz zamieszkały przez władze. Tuż zaraz wznosi się kollegiata, która niedawno uległa przerobieniu i kto wie czy na tem nie straciła, gdyż po innych gmachach jak ratusz, dawny kościół franciszkański i t. p. widziana zewnątrz, sprawia pewien rodzaj zawodu. W każdym razie wdzięczność należy się ks. Jędrzejewiczowi, za uchronienie jej od ruiny, przez danie nowego dachu własnym kosztem, gdyż dawny zupełnie spruchniały, groził zawaleniem. Restauracji wewnętrznej dopełnił w r. 1859 tenże ks. Jędrzejewicz także z własnej kieszeni, nie doczekawszy się podobno odpowiedzi na listy z prośbą o pomoc pieniężną.
Nie pierwszy to kościół staraniem tego zacnego kapłana odnowiony w Lubelskiem. Wydaje się koniecznie że w tej świątyni pokrywającej groby wielkich w narodzie mężów, powinien się był zebrać cały przepych ozdób i architektury. W ewnątrz jednak przedstawia się dosyć wspaniale. Nagrobki kilku profesorów akademji wpadają zaraz w oczy; po prawej stronie marmurowa tablica napisem swym świadczy, że tu leży sławny poeta Szymon Szymonowicz. Po lewej jest wielkiej piękności obraz włoskiego pędzla, niewiadomego jednak mistrza, podobno Perugina, przedstawiający Niepokalane Poczęcie N. M. Panny. Wizerunek ten tchnie taką boskością i pogodą, że wobec niego kilka chwil zadumy, wlewa pociechę do duszy smętnego wędrowca. Miał go przywieść z Włoch sam założyciel kościoła i miasta, który tu niema żadnego pomnika, mimo że jego zwłoki w podziemiach pochowane. W kaplicy położonej po prawej stronie wielkiego ołtarza, a wznoszącej się nad grobem, możnaby życzyć nawet więcej ozdoby i dbałości. Takie przynajmniej wrażenie robi na pierwszy rzut oka, ale gdy stojącym na progu, zaświeci bronzowemi zgłoski na szarem tle kamienia posadzki wypisane: Hic, situs est Joannes Zamoyski, to wszystko od razu w innej przedstawia się barwie, jak gdyby urok imienia zasłużonego męża, swą wielkością całą wypełnił kaplicę.
Ksiądz Kuleszyński, który właśnie drukuje we Lwowie obszerną historją Zamościa, wprowadził nas do podziemiów, kędy Zamojskich groby. Przewiewne i czysto utrzymane sklepienia, blade rzucały cienie przy oświecającej nas gromnicy. Są tu trumny i ostatnio zmarłych członków ordynackiej rodziny. Jan wnuk i ostatni potomek wielkiego Jana, postawiony obok potomków drugiej linji ordynatów idących od Marcina, choć doprawdy miał wszelkie prawo spocząć obok znakomitej trójki, złączonej w osobnej kaplicy, której wejście oddziela od dalszych podziemiów, żelazna krata. Z dokumentów archiwum ordynacji okazuje się nawet, że niewiadomo gdzie podziano ciało wnuka Jana kanclerza Zamojskiego, gdyż z powodu natychmiastowego wyjazdu Marji Kazimiery, jego żony (późniejszej Sobieskiej) tudzież rabunku nastąpionego potem, rzucono trumnę niewiadomo gdzie. Ponieważ trzeba było iść po klucz aby kaplicę otworzyć, zapytał nas dwóch zwiedzających, szanowny przewodnik, czy się nie boimy zostać same? — Zapewniłyśmy, że nigdzie byśmy się bezpieczniejszemi nie czuły i wziąwszy do rąk gromnice, oparłyśmy czoła o kratę, po za którą, na nieco rozjaśnionem tle ciemnicy, rysowały się przed naszemi oczyma trzy olbrzymie cienie podwójnych trumien Jana, Tomasza i znacznie później od nich żyjącego Andrzeja kanclerza. Myśl naszą i oczy zarówno przykuwały do siebie te ciężkie wieka, kryjące szczątki mężów znaczących w narodzie, wpływających niegdyś na jego losy. Wtem skrzypnął zardzewiały rygiel, otwarły się kratowane drzwi i przystąpiliśmy do trumny w. hetmana…… Drugi z kolei ordynat Tomasz znalazł już Zamość wcale ludnym i urządzonym, wszyscy używali tu swobód nie małych, żydzi nawet chodzili przy karabellach. Na żądanie Jana Zamojskiego i za zezwoleniem Stanów, mieszkańcy ordynacji byli wyjęci z pod władzy trybunałów koronnych i powstał trybunał ordynacki w Zamościu, gdzie się po trzech deputowanych z każdego miasta ordynacji dwa razy na rok zjeżdżało. Trwał jeszcze za czasów austryjackich, wprawdzie z mniejszą władzą; ustał po roku 1809.
Tomasz Zamojski często przemieszkiwał w Zamościu i dbał o jego pomyślność. Żona Tomasza, Katarzyna z Ostroga fundowała tu przy kościele farnym, kollegjatę kanoników, której dziekan ma tytuł infułata, następnie założyła seminarium dla duchownej młodzieży. Za syna ich Jana, trzeciego z kolei ordynata, Zamość widywał pod murami swemi niebezpiecznych gości. Oblegał go przez cztery tygodnie Chmielnicki ze swem kozactwem i tylko nadesłana, przez nowo obranego króla Jana Kazimierza buława, jako znamię ofiarowanej mu godności najwyższego hetmana kozaków, zdołała zmienić jego usposobienia. W kilka lat później sam król szwedzki Karol Gustaw zapędził się aż pod Zamość i wezwał Jana Zamojskiego do poddania się. „Nie poddam się“ odpowiedział krótko godny wnuk wielkiego hetmana. Na to szwedzi wypuścili ze 200 kul na twierdzę i znowu ich trębacz wzywał do poddania się. „Nie ma u nas wielkiej szkody, kazał go zapewnić Zamojski. Więc król udał się do obietnic, lecz i tych nieprzyjęto. Mimo taką nieugiętość Zamojskiego następnego roku próbował jeszcze Rakocy ks. Siedmiogrodzki przeciągnąć go na stronę szweda, lecz znowu nadaremno.
Szło im głównie o wydostanie trzymanych w Zamościu jeńców szwedzkich. „Po odebraniu Warszawy przez króla polskiego i po zrobionej kapitulacji wojsko szwedzkie wyciągnęło do Torunia, zostawiwszy jako zakładników 10 znaczniejszych panów szwedzkich, których król Polski do Zamościa odesłał i tam jedni poumierali, drudzy na wolność wypuszczeni zostali. Umarł wódz szwedzki Wittemberg zmartwiony długą niewolą; będąc w malignie oderwał sobie zawiązki po upuszczeniu krwi dnia 3 Lipca 1657 r., pochowany w rogu cmentarza kollegiaty Zamojskiej, obrzędem protestanckim, z honorami wojsk garnizonowych, na którego zwłokach stanęła figura murowana z żelaznym krzyżem i nadpisem u dołu: Obsiste viator. Externus Bellator Caroli Ilegis Sueciae Ceneralis Exercituum dux Vittemberg, hoe mommentum habet (*), (z współczesnego rękopisinu akademickiego).
Biblioteka ordynacka przeniesioną została do Zwierzyńca. Przechowują w niej ciekawe rękopisma, a między niemi znajduje się powyżej przytoczony. Jest to opis owoczesnych wydarzeń przez Bazylego Rudomina [Rudomicza], professora akademji Zamojskiej, który umarł 1672 roku, a zatem mógł być widzem wypadków jakie opisuje. Ks. Kuleszyński udzielił mi łaskawie kilka wyjątków z owego rękopismu, z których jeszcze jeden ustęp przytaczamy, dla jego sprzeczności z ogólnem twierdzeniem o miejscu śmierci Chmielnickiego. .,Roku 1657 Bohdan Chmielnicki stojąc przeciw szwedom z wojskiem polskiem w Zamościu umiera. Czując się bliskim zgonu, każe kozakom swoim i wojsku polskiemu, którego było blisko 40,000 usypać wielką mogiłę w miejscu gdzie miał swój namiot i główną kwaterę, pierwszy raz podczas oblężenia Zamościa w r. 1648 i drugi raz stojąc przeciw szwedom wprost Lubelskiej bramy za przedmieściem Janowieckiem pod Hyżą, w końcu pól przytykających do łąk, w której go czerncy (Bazylianie Zamojscy), obrządkiem greckim podług jego ostatniej woli przy wielkich manewrach wojska garnizonu Zamojskiego i bicia z dział, tudzież wojska królewskiego i kozackich pułków wspaniale dnia 26 maja pochowali. Na mogile postawili kozacy krzyż kamienny z napisem ruskim w tych słowach: Tut poczyivajet lilasny wsiu Bohdan Chmielnicki. Welykoj buławy, Bunczuka i churohwy polskoj Hetman, syty) sławy hozaekoj i nepokolebyniyi Hosudar.“
Tymczasem upowszechnionem jest mniemaniem, że Chmielnicki umarł w Czechrynie, pochowany zaś został w cerkwi którą sam wystawił w Subotowie, o ile więc świadectwu kudomina wiarę dać można, 'yaito żeby rozstrzygnęli uczeni oceniając e w ’ v t7 ymlV 8*s wędrowcze, zagraniczny wojownik, ten pomnik 08 ” szwedzkiego, krytycznie rękopism, lecz słyszałam, że do archiwum Zwierzynieckiego wstęp niezmiernie trudny. Roku l658 straszny pożar niszcząc pierwotny Zamość, rozpoczął szereg klęsk które powoli zmieniały jego fizognomię i znaczenie wśród miast innych. Wprawdzie ordynat Jan syn Tomasza, pieczołowitością swoją ułagodził ciosy zadane jego pomyślności, lecz on sam zszedł wkrótce ze świata bez potomka, a Zamość zaczęli sobie wyrywać krewni najbliżsi. Dopiero za staraniem króla Jana, który jeszcze przed wstąpieniem na tron ożenił się z wdową po Zamojskim, została ordynacja oddana właściwym następcom z drugiej linji. Ową zaś żoną dwóch Janów tak bardzo od nich kochaną, atak mało na to zasługującą była Marja Kazimiera, piękna margrabianka d Arquien i tą pięknością usidlająca polskich bohaterów.
Okropna jest potęga dwóch ócz połyskających żarem młodości, kiedy nie są pięknej duszy zwierciadłem, ale posłannikami potęg zmysłowych, będących na usługi wyuzdanej ambicji. Smutno się tu pokazuje słaba strona niezwałczonych. Pierwszy Jan wziął Marję ubogą panienkę, na dworze królowej Marji Ludwiki, otoczył uwielbieniem, miłością, bogactwem, honorami. Spółczesni w listach i pamiętnikach, nie mogą się dosyć nachwalić przepychu klejnotów jakiemi ją obdarzył. Lecz to wszystko nie obudziło w jej sercu, ani miłości, ani wdzięczności. Francuzka przedewszystkiem wietrzyła wyniesienie. Z ordynacji Zamojskiej, zaledwie zastygło ramię, co ją na nią wprowadziło, podała rękę innemu Janowi, który ją wkrótce powiódł na stopnie tronu i dźwigał jarzmo jej złośliwego charakteru, z wyrozumiałością rozmarzonego kochanka. Bogusław Radziwiłł, tak się wyraża o powtórnem zamęźciu Marji Kazimiery, w liście do ks: Marji Anny, córki Janusza Radziwiłła. „J. m. p. Sobieski marszałek w. koronny, wziął ślub z wdową po wojewodzie sandomirskiem Zamojskim, który dopiero sześć niedziel jak umarł, a żona nawet u ciała nie była. Ceremonja wprawdzie że krótka i nie kosztowna bardzo mi się podoba, ale proceder wdowy bynajmniej, bo tak zacny człowiek, który ją w nędzy wziął i panią uczynił, godzien był trochę łez i poszanowania.”
Opuszczając Zamość obejrzeliśmy się jeszcze razy kilka, dla objęcia wzrokiem całości jego imponującej. Trzy stare biamy. lwowska, lubelska i szczebrzeska, pozostały wplecione w linje dzisiejszych fortyfikacyi, po nad niemi górują starożytne kościoły, z tem piętnem niczem niespożytej wielkości, jakiem namaszczają długie lat szeregi. Słowem, że w tej dziwnej mieszaninie, zda się, jakby przeszłość ulatywała z cisnących ją objęć teraźniejszości.(…)
____________________________________________________________________________________________________________
opracowanie: Ewa Lisiecka