Prababka króla polskiego z włości krzeszowskiej – Barbara z Tarnowskich Zamoyska.

O historii Krzeszowa nad Sanem i jego najbliższej okolicy napisano już wiele prac. Sam posiadam nawet jedną z nich, tzn. książkę, wydaną kilka lat temu pod tytułem „Jubileusz 250-lecia powstania kościoła parafialnego pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Hucie Krzeszowskiej”.
Można znaleźć w niej dużo ciekawych informacji odnośnie wspomnianego ośrodka miejskiego, lokowanego na postępowym prawie magdeburskim, pomiędzy 1640 a 1641, który potem, tj. w 1869 roku, zdegradowano, pomimo tego, iż stanowił w międzyczasie najważniejszy port rzeczny Ordynacji Zamojskiej.
Ale nie to jest teraz dla nas najważniejsze, lecz fakt istnienia w nim, już od niepamiętnych czasów, królewskiego zamku. Tak, to nie pomyłka, mówimy tu o nie znanej dotąd bliżej siedzibie monarszej z prawdziwego zdarzenia, zwanej w historii właśnie „zamkiem krzeszowskim”.
Ten niegdyś ważny obiekt forteczny nie był co prawda pałacem w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, ani tym bardziej twierdzą, podobną do imponującej budowli w Kamieńcu Podolskim, czy też w Podhorcach, istniejącymi zresztą do dzisiaj, tyle że… w Ukrainie.
Nasz obiekt dawno, dawno temu, był bowiem jedynie warownią przygraniczną. Leżał zaś od samego początku na okrągłym wzgórzu „Rotunda” na wysokości 228 m n.p.m. i został oddzielony od przyległych wzniesień fosą. Obecnie znajdują się tam zaledwie pozostałości starego folwarku, kościoła parafialnego oraz plebanii, które stanowiły zapewne pierwotne osadnictwo Krzeszowa.
Jeśli chodzi o jego historię, ów zamek wraz ze starostwem krzeszowskim, (czyli z całą królewszczyzną), za sprawą króla Zygmunta I Starego, już w 1520 roku przeszedł na własność zacnego rodu Tarnowskich, a dokładniej na Jana Spytka z Tarnowa. Dobrami tymi owa familia administrowała aż do 1576 roku włącznie. (Dwa lata później powstał Biłgoraj).
Następnie, wskutek przegranego sporu z Ossolińskimi, zostały one przyznane prawnie (na sejmie toruńskim), temu drugiemu rodowi, tzn. bratu sekretarza królewskiego, kolejnemu nominatowi na starostę krzeszowskiego – Marcinowi.
To od niego, przed jego śmiercią, za zgodą ówcześnie panującego, tj. Stefana Batorego, kupił je w 1580 roku za 3000 złp. słynny w dziejach Jan Sariusz Zamoyski. W ten sposób całe starostwo krzeszowskie, razem z zamechskim, a także z Tarnogrodem i Krzeszowem włącznie, zostało przekazane w wieczystą dzierżawę kanclerzowi wielkiemu koronnemu, przyszłemu hetmanowi Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Co ciekawe, w 1588 roku następny władca – król Zygmunt III Waza, w trakcie swego sejmu koronacyjnego, przekształcił tę osobliwą arendę w dziedziczną własność. Stąd też po upływie dwóch lat wszystkie dobra, stanowiące wspomnianą wyżej królewszczyznę, czyli Piskorowice, Kulno, Wolę Kulońską, Biszczę, Korchów, Księżpol, Lipiny, Bukowinę, Kamionkę, Potok, Płusy, miasto Tarnogród oraz Krzeszów, włączono na zawsze w skład nowo powstałej Ordynacji Zamojskiej, zatwierdzonej ustawą sejmową w 1590 roku.

 

Tomasz Zamoyski i Katarzyna z Ostrogskich Zamoyska
Stolicą interesującego nas klucza krzeszowskiego, w skład którego wchodziły wyliczone miejscowości, stanowił oczywiście Krzeszów, pełniący dodatkowo rolę ważnego portu rzecznego na Sanie, z którego i do którego docierały transporty znad Morza Bałtyckiego, m.in. przyprawy korzenne, czy owoce egzotyczne. Budowano tu również szkuty, a zatem małe statki rzeczne. (Miastem, jak wspomniałem, Krzeszów został znacznie później, bo dopiero za zgodą Władysława IV Wazy).
Właśnie tu znajdował się również ów interesujący nas zameczek, czy raczej swoista rezydencja. Podobno wcześniej należała ona do Gryzeldy Batorówny, trzeciej żony założyciela Ordynacji Zamojskiej, na pewno zaś była własnością jego ostatniej małżonki – Barbary z Tarnowskich, córki Stanisława, kasztelana sandomierskiego (i starosty stopnickiego), a co za tym idzie, matki zmarłej w dzieciństwie córki Gryzeldy oraz chorowitego syna Tomasza, drugiego ordynata na Zamościu, którą kanclerz i hetman wielki koronny poślubił 14 czerwca 1592 roku.
Nic więc dziwnego, że po jego śmierci (w czerwcu 1605 roku) przeniosła się do dworu, który dostała wcześniej w dożywocie. Co istotne, mieszkała odtąd w nim na stałe już do końca swojego życia. W międzyczasie zamek ten został rzecz jasna przebudowany, wiemy o tym, iż posiadał dodatkowo także zabudowania folwarczne i spory sad. (Został on zburzony, a w zasadzie to pozostałe po nim ruiny, stosunkowo późno, gdyż dopiero podczas działań wojennych w 1914 roku, obecnie zaś teren znajduje się w rękach prywatnych).
Jeśli chodzi o losy tej rezydencji, warto wspomnieć chociażby to, że w latach 1649-1651 przebywał w niej książę Jeremi Wiśniowiecki wraz z małżonką Gryzeldą z Zamoyskich i synem Michałem Korybutem – przyszłym królem Polski. Tu wojewoda ruski sporządził nawet swój testament (28 marca 1651 roku).
Oprócz nich bywała tu również Maria Kazimiera d’Arquien, wtedy jeszcze małżonka trzeciego ordynata Jana Sobiepana Zamoyskiego, przyszła żona Jana III Sobieskiego– znana bardziej jako Marysieńka Sobieska – późniejsza królowa (m.in. w 1658 roku). Interesująca jest ponadto miejscowa legenda, mówiąca o tym że, gdy po I rozbiorze Krzeszów miał przejść pod panowanie Austrii, ówczesny ordynat (Jan Jakub Zamoyski), kazał rozebrać swój zameczek czy też ukryć go przez zasypanie ziemią, aby tylko nie dostał się w ręce zaborcy.
Niestety, po upadku Rzeczypospolitej stracił on faktycznie na znaczeniu i rozebrano go z bardzo prozaicznych powodów – w dawnym Krzeszowie brakowało kamienia a ów budynek nie był już nikomu potrzebny. W jego miejsce wzniesiono wtedy obszerny modrzewiowy dwór, który przez długie lata służył zarówno, jako siedziba klucza dóbr oraz dom czasowego pobytu następnych członków rodu Zamoyskich, jak i za mieszkanie zarządcy portu rzecznego, zajmującego się spławem towarów eksportowanych i importowanych do Ordynacji Zamojskiej.
Wracając do matki Tomasza, pochodziła ona nie tylko z rodu, do którego miejscowość ta swego czasu należała, lecz także tego, który przyczynił się do powstania kilku innych znaczących miast małopolskich – Tarnogrodu, Tarnowa, Tarnobrzegu i Tarnogóry, będącej obecnie wsią w powiecie krasnostawskim oraz Tarnopola na Ukrainie.
To tej wysoko urodzonej kobiecie poświęcam niniejszy artykuł, a jeszcze bardziej jej macierzyńskiej trosce o jedyne dziecko – syna założyciela Ordynacji Zamojskiej, prawie nieznanej ogółowi, która wychodziła z zamku krzeszowskiego pod postacią osobliwej korespondencji, aż przez pięć lat, czyli do jej śmierci w tym miejscu w 1610 roku.
(Co ważne, została jednak pochowana w Zamościu, jako… jedyna z czterech żon kanclerza i hetmana wielkiego Jana Sariusza Zamoyskiego. Jej portret znajduje się obecnie w Muzeum w Wilanowie, natomiast listy do potomka w Archiwum Głównym Akt Dawnych w Warszawie).
Rodzina staropolska, będąca gwarantem ładu społecznego, oparta była o model patriarchalny, w którym zazwyczaj przeważało surowe wychowanie za sprawą ojca, czyli głowy rodu. Tylko, co się działo, gdy to kobieta musiała przygotować młode pokolenie do godnego reprezentowania sławnej familii, w dodatku sama? Jak ona radziła sobie z tym zadaniem, kiedy zabrakło pomocy męża i rodzica? Jakie wartości przekazywała wtedy osieroconym potomkom?
Przypadek Barbary z Tarnowskich (1566-1610), rodu o zawołaniu: „Sięgajcie gwiazd mężowie”, pomoże nam poznać lepiej to zagadnienie. Jest ono dla mnie o tyle istotne, że owo wychowanie dokonywało się niegdyś właśnie na ziemi biłgorajskiej. Na początku należałoby dodać, iż Barbara Zamoyska nie była wcale jedyną i wyłączną opiekunką zrodzonego przez siebie dziecka, chociaż zdecydowanie najgorliwszą.
Oprócz matki-wdowy spadkobierca pierwszego ordynata na Zamościu miał bowiem jeszcze sześciu wyznaczonych testamentalnie opiekunów: biskupa chełmskiego Jerzego Zamoyskiego, wojewodę lubelskiego Marka Sobieskiego, hetmana polnego koronnego Stanisława Żółkiewskiego, biskupa płockiego Wojciecha Baranowskiego, marszałka wielkiego koronnego Mikołaja Zebrzydowskiego oraz biskupa chełmińskiego, potem warmińskiego oraz kujawskiego– ks. Piotra Tylickiego.
Pierwszy znany nam list matki do syna datowany jest na 29 lutego 1605 roku, zatem powstał jeszcze za życia kanclerza i hetmana wielkiego Jana Sariusza Zamoyskiego. Ostatnie słowa Barbara z Tarnowskich napisała zaś dokładnie na tydzień przed swą śmiercią, czyli 19 kwietnia 1610 roku. Ogółem zachowały się i są nam znane czterdzieści cztery jej listy do Tomasza. Z podziałem na lata wyglądało to następująco: 3 sporządziła w 1605, 4 w 1606, 6 w 1607, 15 w 1608, 12 w 1609 i 3 w 1610 roku. Daty rocznej jednego z listów nie udało się dotąd ustalić.
Co charakterystyczne, omawiana korespondencja pisana jest zawsze jedną i tą samą ręką, z pewnością dłonią samej hetmanowej. Została sporządzona wyłącznie w języku polskim, gdyż Barbara Zamoyska, nie posługiwała się wówczas łaciną.
Można w niej od razu zauważyć spory ładunek emocji, świadczący o bardzo bliskim związku jedynego potomka pierwszego ordynata z własną matką. Nieodzowną i rzecz jasna istotną częścią każdego tekstu były jej zalecenia oraz napomnienia moralno-wychowawcze. Nakazywała w nich zaś synowi przestrzeganie wpojonych od dzieciństwa zasad bogobojności oraz odbywanie regularnych praktyk religijnych.
Swe listy z Krzeszowa wysyłała do Zamościa, bo tam akurat przebywał wtedy Tomasz Zamoyski, ucząc się pilnie w miejscowej Akademii. Wspominała o tym, pisząc do niego, iż „by przy świętach wesoło, ale nabożnie i pilnie służył Panu Bogu”, ciesząc się przy okazji, że „miewa Mszę świętą sprawowaną przed nim przez znajomego księdza, którą powinien zawsze przed nauką słuchać”, bo „dobrze jest od Pana Boga zaczynać”.
Przedmiotem żywego zainteresowania wdowy-matki były również postępy syna w nauce, nad czym mieli czuwać, a nawet przyczyniać się do nich wyznaczeni nauczyciele, zwłaszcza Szymon Szymonowic. Barbara Zamoyska chciała zresztą wiedzieć nie tylko o sukcesach naukowych, lecz także o wszystkich sprawach, rozmowach i zdarzeniach związanych z własnym jedynakiem. Stąd bardzo często dopytywała się o najdrobniejsze szczegóły z życia codziennego syna.
To bolesne oderwanie od matki miało oczywiście konkretny cel, a mianowicie służyło zapobieganiu rozpieszczania Tomasza, więc zdrobnienia jego imienia oraz pieszczotliwe zwroty znajdowały się także w tej niezwykłej korespondencji. Jako przykład podam tu słowa napisane do niego w 1609 roku:
„Mój najmilszy synku, nie dziw [się], żem Cię poprzedziła pisaniem, bom Cię i miłością poprzedziła. Odpoczynek mój na świecie, to jeno ta uciecha, abym to o Tobie słyszała i wiedziała, czego dobra matka po dobrem synu czeka. Ufam miłosierdziu Bożemu, że mnie tym ubłogosławi”.
Takie matczyne nostalgie stanowią niemal główny motyw wieloletniej korespondencji z Krzeszowa do Zamościa. A zatem nie było to surowe, patriarchalne wychowanie, lecz raczej relacja rodzic-dziecko, oparta na głębokich uczuciach wzajemnych, bo też właśnie w nim, jako jedynym spadkobiercy Ordynacji Zamojskiej, pokładała ogromne oczekiwania i nadzieje.
Zainteresowanie sprawami syna, tak w zdrowiu, jak i w chorobie, przejawiało się nieustannie, zwłaszcza wtedy, gdy Barbara nawoływała go do utrzymywania regularnych kontaktów z domem. Z powodu zbyt rzadkiej korespondencji w jednym z listów nawet takie czyniła mu wyrzuty: „Tomaszku czemuś żeś tak leniwy, często tam posyłam listy, a nie mam tak dawno ich od Ciebie?”
Ponieważ był on od pierwszych swoich dni chorowitym dzieckiem, dlatego dość często pojawiały się u jego matki obawy i troska o wątłe zdrowie. O tym, iż w jej listach zdecydowanie dominowała ta problematyka, nie musimy nikogo przekonywać. „Chwalę Pana Boga za Twe dobre zdrowie, proszę dobroci Jego aby mieć nad nim opiekę raczył”, to najczęstsze słowa w korespondencji.
Dbałość Barbary Zamoyskiej o kondycję Tomasza przejawiała się także w staraniach o prawidłowy sposób jego odżywiania się. Zabiegała więc o smaczne oraz urozmaicone potrawy i gdy tylko miała ku temu okazję, posyłała mu z Krzeszowa różne przysmaki, jak na przykład kasztany, orzechy włoskie, gruszki z własnego sadu lub inne dostępne owoce:
„Brzoskiń już nie mam. Byś był tygodniem pierwej pisał, bardzo rada bym ich była posłała. Teraz wina w gronach posyłam, z winnicy księdza plebana. Nie wiem, czy Ci tam oddawano gruszki, śliwy, jabłka, orzechy włoskie, com Ci słała”.
Barbara nie odmawiała synowi również owoców południowych, które ze względu na swą wysoką cenę, stanowiły rodzaj wytwornych prezentów. Na przykład już 4 czerwca 1606 roku komunikowała: „Pomarańcz dziesięć Ci posyłam. Mało, bo mi ich mało przywieziono z Gdańska, [do portu rzecznego w Krzeszowie oczywiście], gdyż popsuły się na szkucie. Soku cytrynowego do przysmaku do kurczątek posyłam Ci. Zdrowo jadaj z niem pieczyste, po kąsku biorąc na przystaweczkę. W szafce go swej miej”.
Wiemy, że pomarańcze Tomasz cenił sobie najbardziej, przede wszystkim ze względu na ich wartości smakowe, zaś sok z cytryny służył mu często zamiast octu, jako przyprawa do pieczeni. Warto wiedzieć ponadto, że już z początkiem 1608 roku jego matka uzewnętrzniła w wymianie listowej wielki niepokój, wywołany sposobem wychowania i wykształcenia syna oraz administrowania samą ordynacją.
Miało to związek z kwestią nadużyć finansowych jednego z wyznaczonych opiekunów, a stał się nim nie kto inny, jak znany rokoszanin, wojewoda krakowski – Mikołaj Zebrzydowski. Ten, nie troszcząc się o rozwój intelektualny i wychowanie Tomasza, dbał jedynie o zyski z jego rodowego majątku. Aby tym łatwiej byłoby mu szafować jego dochodami, dobierał przychylne sobie otoczenie młodego ordynata, rzecz jasna ze szkodą dla edukacji poleconego potomka.
Z tej to przyczyny owdowiała hetmanowa rozpoczęła bardzo energiczne zabiegi, apelując we wspomnianej sprawie nawet do króla Zygmunta III. Jak zatem widać, związane z Ordynacją Zamojską problemy, bywały również znaczącą przeszkodą w przyjeździe matki do syna, a jednocześnie zrozumiałym źródłem jej ciągłych trosk.
Tak pisała o tym: „Sierotaś, cierpieć musisz, ale Pan Bóg sprawiedliwy pomści się, a Tobie nagrodzi. Wiedz, że ojciec ojca Twego (Stanisław Zamoyski) w małych majętnościach obumarł, a za błogosławieństwem Bożym i cnotą on do takich był przyszedł, jakie zostawił. Ja jechać i czynić, co dobrej matce należy będę, Pana Boga biorąc na ratunek, którego opiece Cię poruczam”.
Zdaje się, iż wraz z powyższymi nieprzyjemnościami, zaistniałymi przez jednego z opiekunów w Zamościu, przyszły drugi ordynat nieodwołalnie wkraczał w świat dorosłych, z ich kłopotami, zmartwieniami, a może nawet i okrucieństwami. Był wprawdzie traktowany nadal przez matkę jak dziecko, lecz wydaje się, iż Barbara Zamoyska starała się przygotować go jak najlepiej do przyszłej działalności publicznej. W końcu został on później, podobnie do swego słynnego ojca, wybrany kanclerzem wielkim koronnym i… był dziadkiem króla Polski.
Piotr Flor
Prezes BTR
Wszelkie prawa zastrzeżone©